Ulicą Juliusza Słowackiego dojeżdżając do Gdańskiej skręciłem w lewo kontrapas, a następnie jadąc zgodnie z przepisami pod prąd do ulicy Dworcowej. Na tej ulicy rowerzyści mają także specjalne prawa i nie muszą się stosować do fragmentów jednokierunkowych. Na wysokości gmachu dawnej dyrekcji kolejowej skręcić można w most kolejowy, gdzie funkcjonuje już dla rowerzystów specjalna ścieżka.
Na komfort jazdy nie mogłem narzekać, ale przyznam, że dziwiło mnie to, że z tej infrastruktury korzystałem jako jedyny, gdyż inni zauważalni wówczas użytkownicy BRA woleli na ulicy Gdańskiej i Dworcowej przeciskać się przez chodnik. Z jednej strony postępowanie niezgodne z prawem, a z drugiej denerwujące użytkowników chodnika. Nie sposób się w tym momencie zastanawiać, po co wogóle była batalia o kontrapas i inne ułatwienia dla rowerzystów, skoro panuje i tak anarchia.
Jeszcze bardziej zadziwił mnie jednak przejazd mostem Władysława Jagiełły, gdzie na oddzielonej barierkami ścieżce dla rowerów można było natknąć się na szukających wrażeń przechodniów. Po minięciu się z dość szybko jadącym rowerzystą ku moim oczom stanęła kobieta pchająca wózek z dzieckiem. Strach pomyśleć co by było, gdyby doszło do kolizji z rowerzystą. Wówczas winę ponosiłaby jednak głównie nieodpowiedzialna matka, bo droga dla rowerów to nie ścieżka dla pieszych.
Należy zadać sobie jednak pytanie, czy jako społeczeństwo do pewnej infrastruktury i dogodności jakim jest na pewno BRA, po prostu dorośliśmy.