Nie brakło jedzenia ani gorzałki – tak wyglądały kiedyś w polskiej tradycji z przed I wojny światowej święta wielkanocne. Odwiedzano się nawzajem, dużo jedzono, lało się też wiele alkoholu. Tak świętowano zmartwychwstanie Chrystusa. Później ta tradycja zaczęła już zanikać, zapewne z powodu trudnej sytuacji ekonomicznej w okresie II Rzeczypospolitej.
O tym jak potrafiono się bawić, nie oszczędzając jadła i gorzały pisał w ,,Preliminariach peregrynacji do Ziemi Świętej księcia Radziwiłła” znakomity polski poeta Juliusz Słowacki. Publikacjach poświęcona dawnym zwyczajom ukazała się także w świątecznym wydaniu z 16 kwietnia 1933 roku w Gazecie Bydgoskiej. Autor wspomina, że co prawda cały czas święta są oblewane symbolicznym kieliszkiem lub dwoma – O większej ilości w dzisiejszych trudnych czasach trudno marzyć – czytamy w tej gazecie.
Gazeta przytacza dzieło Marii Dynowskiej, która wspomina dawne czasy i święta u wojewody Sapiehy – Cztery dziki przeogromne; a każdy dzik miał w sobie kunsztowne przyrządzone potrawy wieprzowe, jak szynki i kiełbasy, całe prosiaki. Dwanaście jeleni – czyli miesięcy, a w każdym pełno potraw z dziczyzny.
A trunków: Cztery olbrzymie naczynia z winem z czasów Stefana Batorego; dwanaście srebrnych konewek z winem po królu Zygmuncie. Było co zjeść i czym popić.
Gazeta Bydgoska pisze także o tym jak kiedyś wyglądał słynny dyngus. Dziewczyny były zaciągane pod studnie, a niekiedy nawet nużone w stawie. Ta tradycja miała być jednak bardzo lubiana przez dziewczęta wiejskie, o czym świadczyć ma piosenka (pisownia oryginalna):
Żałowałeś kapki wody.
Precz odemnie od urody,
Nie potańczę na dożynku
Z tobą, niemrawo Jasinku!