Na listach dwóch dominujących komitetów (PiS i Koalicji Europejskiej) znalazło się aż trzech kandydatów z Inowrocławia. Zważając na to, że jest to dopiero piąte największe miasto w województwie, to możemy mówić o dość silnej reprezentacji politycznej Inowrocławia w wyborach do Parlamentu Europejskiego.
O pośle Krzysztofie Brejzie w różnych kręgach spekuluje się, że może być czarnym koniem tych wyborów i nawet pozbawić mandatu lidera listy Koalicji Europejskiej Radosława Sikorskiego. Brejza z jednej strony może liczyć na elektorat ojca w Inowrocławiu, który w jesiennych wyborach dał mu zwycięstwo w I turze wyborów prezydenckich, ale jest też jednym z rozpoznawalnych polityków Platformy Obywatelskiej w Polsce, dlatego może zawalczyć o głosy mieszkańców: Bydgoszczy, Torunia, Włocławka i Grudziądza.
Nieco inaczej wygląda sytuacja kandydatów z listy PiS-u Ireneusza Stachowiaka oraz Marcina Wrońskiego. O ile wystawienie na czołowych miejscach tej listy po dwóch kandydatów z Bydgoszczy i z Torunia powoduje ciekawą rywalizację między innymi o mandat, to dwójka kandydatów z liczącego około 70 tys. mieszkańców Inowrocławia sprawia, iż raczej żaden z nich nie będzie się liczył w walce o mandat. Nie oznacza to jednak, że Stachowiak i Wroński mogą sobie te wybory odpuścić. Jakiś rok temu trwała w obozie Zjednoczonej Prawicy rywalizacja o to, który z nich będzie lepszym kandydatem na prezydenta Inowrocławia, momentami była to nawet dość brutalna walka. Ostatecznie postawiono na Stachowiaka, który przegrał z prezydentem Ryszardem Brejzą już w I turze. Po wyborach pojawiły się głosy, że błędem była nominacja dla Ireneusza Stachowiaka, że znacznie lepiej poradziłby sobie Wroński. Wybory do Parlamentu Europejskiego będą zatem okazją do sprawdzenia, który z tych polityków ma większe poparcie, czyli też kto miał rację kilka miesięcy temu – stawiający na Stachowiaka czy Wrońskiego.