Niepodległość zawsze można utracić

Dzisiejszą 101. rocznicę symbolicznego odzyskania przez Polskę niepodległości zestawię z przypadającą we wrześniu 80. rocznicą wybuchu II wojny światowej, która dość szybko Polskę tej niepodległości pozbawiła, właściwie na dziesiątki lat, bowiem po zakończeniu wojny pełnej suwerenności Polacy nie odzyskali. Z jednej strony mamy radość z tego, że Polska po ponad wieku wraca na mapę Europy, ale z drugiej początek kolejnego koszmaru.

 

Mówimy o wydarzeniach w ostępie zaledwie 20 lat, stąd też odzyskana w latach 1918-1920 niepodległość nie nastała na zbyt długo. Jak pisał publicysta Stanisław Cat Mackiewicz, któremu dane było obserwować jak odradza się Polska, ale później koszmar II wojny światowej oraz z perspektywy Londynu tragedię powojenną Polaków – Historia jest sztuką wielkich porównań.

 

Rozprawiając się dzisiaj nad błędami II Rzeczypospolitej, chce wyciągnąć z nich refleksje na dzisiaj i jutro. Sens rozprawiania o historii jest jedynie wówczas, gdy służyć ma to nie popełnianiu błędów z przeszłości. W tamtych 20. latach popełniono wiele błędów, począwszy od kilkudniowej wojny domowej w maju 1926 na ulicach w Warszawy, w wyniku której doszło do przewrotu polityczne, a Polska stanęła przed widmem długotrwałej wojny domowej, w dość trudnych czasach w Europie. Na ulicach stolicy padały strzały, ginęli polscy żołnierze. II Rzeczpospolita to również więzienie polityczne w Berezie Kartuskiej, gdzie osadzono postacie, którym w latach 1918-1920 zawdzięczano odzyskanie niepodległości – mowa tutaj chociażby przywódcy z Górnego Śląska Wojciechu Korfantym czy Wincentym Witosie.

 

Złodziej, bandyta, morderca, dlatego tylko, że złapany na gorącym uczynku, że miano pewność jego winy, stawiany był przed sądem okręgowym, apelacyjnym, najwyższym, miał adwokata, korzystał ze wszystkich przepisów humanitarnej procedury karnej (…) w Berezie nikt naprawdę nie wiedział , za co siedzi, ile siedzi, jak długo będzie jeszcze siedział. W mojej sali nie było nikogo, kto by siedział mniej niż sześć miesięcy, a wszystko to byli ludzie, którym wina nie była udowodniona – pisał Stanisław Cat Mackiewicz, który w pewnym momencie podpadł władzy swoimi publikacjami.

 

Konflikt polsko-polski prowadził do wewnętrznego osłabiania Polski, co przy chwiejnym światowym ładzie wersalskim groziło utratą niepodległości. Niby jeden naród, który jeszcze nie tak dawno dokonał wręcz niemożliwego, po ponad wieku odbudował swoje państwo, ale w tym wypadku podzielony na wiele obozów. Raz już ten przykład przedstawiałem, ale nawiążę jeszcze do manifestu PKWN z 1944 roku, który stał się podstawą do podporządkowania Polski Moskwie na kolejne kilkadziesiąt lat. Józef Stalin sprytnie wykorzystał kontrowersje polityczne towarzyszące uchwaleniu w 1935 konstytucji kwietniowej, Siłą tego dokumentu, co chwalił Cat Mackiewicz, było przewidzenie sytuacji, gdy rząd musi funkcjonować na uchodźstwie. Legitymacja rządu w Londynie opierała się na tej konstytucji. Stalin wykorzystał jednak to, że konstytucja została uchwalona bez udziału posłów opozycji, przyjmując, iż obowiązuje nadal konstytucja marcowa z lat 20., przez co rząd londyński nie miał żadnej legitymacji. Uchwalenie konstytucji w ten sposób, przez wielu kwestionowany, był pokłosiem ówczesnych stosunków politycznych w Polsce – raczej nikt w 1935 roku nie przewidywał, że tak tragicznie potoczą się kolejne lata. Gdyby konstytucję uchwalono mniej kontrowersyjnie, to zapewne Stalin znalazłby sobie inny pretekst, ale to pokazuje, że w tak małych sprawach skłóceni politycy pomogli później komunistom z odebraniu Polsce niepodległości.

 

Dzisiaj na ulicach do siebie nie strzelamy, nie ma też politycznych obozów odosobnienia dla niewygodnych dla władzy osób, ale temperatura sporu jest mimo wszystko gorąca. Jak się słucha niektórych wypowiedzi, albo czyta komentarze, w tym również czołowych polityków, to odnosi się wrażenie, że jesteśmy w stanie jakiejś wewnętrznej wojny, którą zakończyć może jedynie wyniszczenie wrogiego obozu. Weźmy też ubiegłoroczne Święto Niepodległości, gdy na kilka dni przed 11 listopada, toczył się spór o to czy zarejestrowany Marsz Niepodległości się odbędzie, czy rząd siłą zorganizuje w to miejsce swój marsz, jeden z polityków sugerował nawet odgrodzenie centrum Warszawy przed Marszem Niepodległości (w świetle prawa jedynym legalnym) wozami opancerzonymi. Na szczęście skończyło się dobrze jednym wielkim marszem, który połączył wszystkich zainteresowanych wspólnym zamanifestowaniem miłości do Ojczyzny Polaków. Pytanie, czy nie można było tak od razu, bez prowadzenia wojny o ten marsz? Sprawa bardziej lokalna, przed rokiem toczył się spór polityczny w mediach społecznościowych o godzinę śpiewania hymnu na Wyspie Młyńskiej, gdzie doszukiwano się najbardziej podłych intencji. Tylko po co ta kłótnia, skoro jest to sprawa już takiej małej rangi? Można odnieść wrażenie, że jesteśmy mistrzami, w szukaniu takich małych konfliktów, wokół których można by się okopać i pójść na szpady.

 

Tragedia 1939 roku sprawiła ,że spory polityczne z lat wcześniejszych zostały zakopane. Gdy niepodległość została zagrożona dla Polaków polityka przestała mieć znaczenie. Tylko czy musimy czekać na kolejną tragedię?