Paradoksalnie liderzy państw europejskich poszli w kierunku przeciwnym niż federalizacja

Fot: European Union, 2019

15 maja w Brukseli odbywała się debata przewodniczących (relacjonowana również na Portalu Kujawskim), która miała być kluczowa dla wyboru na najważniejszą funkcję w Unii Europejskiej, przewodniczącego Komisji Europejskiej. O swoich wizjach Europy mówili kandydaci wiodących europejskich partii. Najbliżej objęcia tej funkcji nie jest jednak zarówno Manfred Weber (EPP), ani Frans Timmermans (S&D), ale nieobecna na tej debacie Ursula von der Leyer. W ostatnim tygodniu doszło zatem do złamania pewnej niepisanej reguły.

Koncepcja zorganizowania pośrednich wyborów przewodniczącego KE narodziła się przed wyborami w 2014 roku. Chciano pokazać obywatelom UE, iż głosując mają wpływ również na obsadę tej funkcji. Miało być to odejście od ,,gabinetowego” podziału stanowisk. Uzgodniono, iż europejskie partie polityczne przed wyborami delegują swoich kandydatów na przewodniczącego Komisji Europejskiej, odbywa się między nimi debata, a nominację na to stanowisko otrzymuje przedstawiciel tej grupy, która wygra wybory europejskie. Tak było w 2014 roku, gdy Europejską Partię Ludową EPP(współtworzoną przez PO i PSL) reprezentował urzędujący przewodniczący KE Jean-Claude Juncker. Wszystko wskazuje na to, że przy wyborach nowego przewodniczącego ta procedura zostanie pogrzebana, bowiem zwycięska w tych wyborach EPP delegowała Manfreda Webera, którego kandydatura była krytykowana nawet wewnątrz EPP, chociażby przez węgierski Fidesz Wiktora Orbana. Kandydatura Webera upadła zatem dość szybko i wówczas chciano przeforsować przedstawiciela drugiej największej partii S&D (współtworzona przez SLD i partie Biedronia), czyli socjalistów, którym był Frans Timmermans. Ta kandydatura została zablokowana przez Grupę Wyszehradzką i Włochy.

 

Pośrednie wybory przewodniczącego Komisji Europejskiej miały za swój cel również zwiększenie frekwencji wyborczej, poprzez pokazanie wyborcom, że mają na coś wpływ. Póki co, wszystko jednak zmierza w kierunku pokazania europejczykom, że z ich zdaniem się europejscy politycy nie liczą, skoro naruszono niepisaną umowę o pośrednich wyborach. Z drugiej strony, wielu wyborców nie zwróci na to i tak uwagi – w Polsce większość wyborców nie miała pojęcia o EPP, S&D czy współtworzeniu przez PiS – ECR. Dla większości polskich wyborców była to rywalizacja PiS-u z Koalicją Europejską, natomiast nazwisko Manfreda Webera mało komu cokolwiek mówi.

 

Teoretycznie Parlament Europejski, który po uzgodnienia Rady Europejskiej może czuć się nieco oszukany, może kandydaturę Ursuli von der Leyer za dwa tygodnie zablokować. Nie jest to jakiś odrealniony scenariusz, bowiem z jednej strony nie może być ona pewna czy jej frakcja EPP poprze ją w całości, to na dodatek musi się liczyć ze sprzeciwem chociażby ze strony Zielonych.

 

Po upadku kandydatury Webera już w przedbiegach, jedynym poważnie zgłoszonym kandydatem był Timmermans, który skonsolidował przeciwko sobie kluczowe państwa Europy Środkowo-Wschodniej oraz Włochy. W Polsce zablokowanie kandydatury Timmermansa, który w kampanii europejskiej szczycił się z konfliktu z polskim rządem o prawodawstwo, zostało przedstawione przez media publiczne jako sukces polskiej dyplomacji. W pewnym sensie można się z tym zgodzić, bowiem przyblokowano polityka, który budował swój kapitał polityczny na próbie dyscyplinowania według pewnej linii ideologicznej państw z naszego regionu. Z drugiej jednak strony wybór Ursuli von der Leyer z punktu widzenia Polski nie jest idealny. Niemiecka minister obrony narodowej jest zwolenniczką chociażby federalizacji Unii Europejskiej, czyli ograniczania roli państw narodowych. Doradca prezydenta Andrzeja Dudy, prof. Andrzej Zybertowicz nominację von der Leyer nazwał jako ,,forsowanie niebezpiecznej utopii”.

 

Jak jednak spojrzeć na te wszystkie roszady polityczne, gdy przywódcy państw UE przy wyborze przewodniczącego Komisji Europejskiej zlekceważyli tak naprawdę Parlament Europejski, to jest to krok raczej w przeciwnym kierunku niż federalizacja. Potencjalna federalizacja Unii Europejskiej odbywać musiałaby się bowiem poprzez wzmocnienie kompetencji Parlamentu Europejskiego.

 

PO na razie zyskała najwięcej

W ostatnim tygodniu dokonano również wyboru prezydium Parlamentu Europejskiego. Z punktu widzenia Polski najważniejszym wydarzeniem był wybór na wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego, byłej premier Ewy Kopacz. Już kilka tygodni temu Kopacz została też wiceprzewodniczącą Europejskiej Partii Ludowej. Jest to o tyle ważne, że EPP jest najważniejszą siłą w Parlamencie Europejskim. Wysunięty przez PiS w ramach Europejskich Reformatorów i Konserwatystów Zdzisław Krasnodębski przegrał głosowanie. Był to jedyny kandydat ECR, co pokazuje tylko, iż formacja w której największą reprezentację stanowią posłowie Prawa i Sprawiedliwości, nie będzie miała nawet przedstawiciela w 12 osobowym prezydium, czyli w Parlamencie Europejskim nie będzie ogrywać większej roli.

 

W przyszłym tygodniu odbędą się wybory prezydiów komisji merytorycznych. ECR na stanowisko przewodniczącej komisji ds. zatrudnienia rekomenduje byłą polską premier Beatę Szydło. Pod względem prestiżu stanowisko Ewy Kopacz jest znacznie istotniejsze. Polska reprezentacja w drugiej frakcji S&D, czyli politycy SLD i Wiosny Biedronia, póki co pełnią bardziej role statystów w swojej frakcji.

 

Po ostatecznym wyborze szefa Komisji Europejskiej, wybierani będą komisarze, każde państwo powinno obsadzić po jednym komisarzu. Wiadomo jednak, że pod względem kompetencji nie każdy komisarz jest każdemu równy.