Wciąż wiemy tak naprawdę niewiele, ale ze stanowiska Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że nie ma możliwości formalnych, ani technicznych, aby wybory prezydenckie przeprowadzić w najbliższą niedzielę 10 maja. Na ten dzień natomiast wyznaczono datę wyborów, które w obecnym porządku prawnym powinny się odbyć w niedzielę, co tylko potęguję kryzys polityczny w Polsce.
We wtorek Senat odrzucił ustawę o głosowaniu korespondencyjnym, jutro stanowiskiem Senatu zajmie się natomiast Sejm. Jeżeli znajdzie się większość w Sejmie, do odrzucenia stanowiska Senatu, to wybory mogłyby się odbyć w terminie wyznaczonym przez marszałka Sejmu terminie, najpóźniej do 23 maja. Nie wiadomo jednak czy taka większość się znajdzie, z uwagi na spór w obozie Zjednoczonej Prawicy, w którym Jarosław Gowin zapowiada, że nie poprze takiego rozwiązania.
Gdyby jednak ustawa o wyborach korespondencyjnych upadła, wówczas będzie trzeba szukać innego rozwiązania np. wprowadzenia stanu klęski żywiołowej, który opóźni wybory o kilka miesięcy lub np. złożenia przez prezydenta Andrzeja Dudę dymisji, co wybory przesunęłoby do lipca.
Ponad 77 dni sprawdzania głosów
Wybory korespondencyjne wiązać będą się z zupełnie inną procedurą przeprowadzania głosów. Nie tylko będzie to zaangażowanie Poczty Polskiej, ale też będzie tylko jedna gminna komisja wyborcza, zamiast np. w Bydgoszczy ponad 200. Komisja będzie musiała najpierw otworzyć pierwszą kopertę, sprawdzić zweryfikować pesel z karty oraz podpis o głosowaniu osobistym i tajnym, po czym dopiero wrzuci drugą kopertę z głosem do drugiej urny. Zakładając, że zweryfikowanie jednego głosujące zajmie minutę, to przy frekwencji 40% (około 111 tys. oddanych głosów), znacznie niższej niż zazwyczaj w wyborach prezydenckich, na tę czynność przy obecnych przepisach komisja poświęciłaby 111 tys. minut – przepisy nakazują wspólną pracę komisji. W przeliczeniu jest to 1850 godzin, czyli przy pracy 24 na dobę – 77 dni. Taką metodę przeprowadzenia wyborów przeprowadzono w Bawarii, tam udało się jak wynika z przekazów obniżyć czas sprawdzania do połowy minuty, ale to jest i tak ponad miesiąc ciągłej pracy.
Samo oczekiwanie tygodniami na wynik wyborów dla wielu Polaków może być absurdalne, ale przecież może być druga tura, która powinna się odbyć po dwóch tygodniach. Policzenie w tym czasie głosów wydaje się bardzo trudne.
Miejska Komisja w Bydgoszczy z uwagi na populację miasta liczyłaby maksymalny ustawowy 45 osobowy skład.
Zakładając frekwencję na poziomie 40% dla Inowrocławia to trzeba się liczyć 24 tys. minut, czyli ponad 16 dniami ciągłej pracy. W Inowrocławiu,w przypadku wejścia ustawy o głosowaniu korespondencyjnym w życie, komisja liczyć będzie tylko 9 członków.
Gdyby nagiąć przepisy i odejść od obowiązku wspólnej pracy komisji, ale podzielić ją na 3 osobowe zespoły (jak wyliczał wczoraj w Senacie dla Krakowa senator Borowski), to w Bydgoszczy można będzie tę czynność przeprowadzić w ponad 5 dni ciągłej pracy (bez czasu na posiłek i sen) oraz podobnego czasu w Inowrocławiu. Potem konieczny będzie jednak drugi etap prac komisji – otwarcie kopert z głosami i ich policzenie.