Czy Rada Miasta Bydgoszczy właściwie jest potrzebna? – takie pytanie może się nasunąć po ubiegłotygodniowej sesji. Panuje dość powszechna opinia, że mamy do czynienia z najgorszą Radą w historii, bycie radnym nie wiązało się do tej pory z tak niskim prestiżem. Doskonałym tego przykładem praktycznym było postawienie przed ostatnimi wyborami samorządowymi radnych z wieloletnim doświadczeniem samorządowym przed wyborem, czy chcą pracować w samorządzie, czy kierować spółkami państwowymi? Wybrali spółki.
Już jednak wcześniej osoby odnoszące sukcesy w biznesie nie wyrażały zainteresowania pracą w samorządzie z uwagi na konieczność składania oświadczeń majątkowych. W niniejszych rozważaniach nie zamierzam bezpośrednio szukać odpowiedzi na pytanie – czy taka Rada Miasta jest nam potrzebna? Zamiast spróbuję spojrzeć w przyszłość, gdzie odbywające się procesy zaprowadzą naszą samorządność.
Rok 1998
Do 2002 roku zadaniem Rady było wybieranie i odwoływanie prezydenta – organu władzy wykonawczej. Reforma samorządowa z 1998 roku zrywała z tą tradycją, która funkcjonowała także w okresie II Rzeczypospolitej. W latach 20 i 30 mieliśmy w Bydgoszczy sytuację, gdy radni prowadzili śledztwo wobec prezydenta Wincentego Łukowskiego, który jak się okazało miał posługiwać się nawet sfałszowanym aktem urodzenia, czy później byli trudnym przeciwnikiem dla prezydenta Bernarda Śliwińskiego. Od 2002 roku prezydenta wybierają mieszkańcy w wyborach bezpośrednich, prezydent ma zatem mandat do rządzenia nie od radnych ale od wspólnoty samorządowej. W praktyce oznacza to osłabienie znaczenia Rady Miasta.
Radnym pozostawiono jedynie narzędzie oceny polityki finansowej prezydenta, poprzez udzielenie lub nieudzielenie absolutorium. Przykład sporu w podbydgoskiej gminie Białe Błota pokazuje jednak, że nieudzielenie absolutorium nie jest takie łatwe, trzeba bowiem je solidnie uzasadnić, a nie tylko większością przegłosować, w przeciwnym wypadku może zostać unieważnione przez Regionalną Izbę Obrachunkową. Nie wiem czy to ustawodawca przewidział, ale RIO stało się w praktyce wyższą instancją nad Radą Miasta. Gdyby radni z RIO się nie zgodzili, to wówczas ostatnie słowo należeć będzie do Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie.
Upadek obyczajów i tendencja marginalizowania radnych
Prawdziwe skutki decyzji z 1998 roku pokazały kolejne lata, historia ta pisze się już na naszych oczach. Dużo zależy od tego jakie lokalnie wypracowane są dobre praktyki czy niepisane reguły. W Bydgoszczy w 2002 roku zaczęto źle – wywodząca się z Solidarności koalicja PO – PiS postanowiła pokazać będącej w opozycji lewicy miejsce w szeregu, nie dopuszczając jej przedstawiciela do prezydium RM. Tak powstała – trzeba jasno to powiedzieć – negatywna – reguła, która obowiązuj do dzisiaj, od 2010 roku z tego powodu poszkodowany może się czuć PiS. Szanuje się jedynie niepisaną zasadę, aby Komisją Rewizyjną kierował przedstawiciel opozycji – można powiedzieć łaskawie się szanuje, ale są samorządy w Polsce, gdzie i tę zasadę zadeptano.
W ostatnich latach można zauważyć też tendencję marginalizowania Rady Miasta przez prezydenta. Przykładem tego mogą być komunikaty medialne, w których jeszcze przed głosowaniem się przedstawia np. decyzję o darmowych przejazdach na 1 listopada, już jak podjętą. Zauważyć można też zjawisko, iż poprawki składane przez radnych opozycji są z ,,automatu odrzucane”, dobrym tego przykładem niech będzie uchwalana kilka miesięcy temu Strategia Rozwoju Bydgoszczy do 2030 roku. Co prawda Strategię uchwalono większością, ale chodzi mi o tendencję ignorowania przy podejmowaniu decyzji opozycji.
Większa rola obywateli, to mniejsza rola radnych
Radni reprezentując swoich wyborców uczestniczą w procesie stanowienia poprzez demokrację pośrednią, ich rola spada jednak wraz rozwojem demokracji bezpośredniej. W Bydgoszczy obserwujemy rozwój budżetu obywatelskiego, powoli też na znaczeniu zyskują konsultacje społeczne, wcześniej traktowane dla ratusza jako niewygodny obowiązek. W takiej wypadku radni jako przejaw demokracji pośredniej zaczynają tracić na znaczeniu. Formalnie Rada Miasta nadal jest organem stanowiącym, ale w praktyce wydaje się mało prawdopodobne, aby radni zaczęli kwestionować decyzję mieszkańców dotyczące np. budżetu obywatelskiego.
Opozycja nie zapracowała sobie na partnerskie traktowanie
We wcześniejszych akapitach wskazywałem, że prezydent miewa zakusy na marginalizowanie roli radnych, ale też radni są sobie winni. Koalicji można zarzucić to, że nie reaguje mimo wszystko na pewne próby marginalizowania roli Rady Miasta (np. na ogłaszanie jeszcze nie podjętej decyzji, jako już podjętej na stronie Miasta), natomiast opozycja nadużywa populizmu. W takiej sytuacji prezydent jako organ, który ponosi za swoje decyzje odpowiedzialność, może nie traktować poważnie nie ponoszący właściwie żadnej odpowiedzialności radnych opozycji. W ubiegłym tygodniu prawie cała opozycja poparła wniosek, aby wezwać prezydent do natychmiastowego zerwania umowy z firmą Komunalnik w dwóch pozostałych sektorach. Następstwem wykonania tego wniosku byłby kilkutygodniowy chaos, bowiem ktoś musiałby przejąć (sama zmiana wykonawcy powoduje utrudnienia w harmonogramach), a miejska spółka ProNatura nie jest na to przygotowana. Ponadto z uwagi na obowiązywanie wciąż w Polsce stanu zagrożenia epidemicznego, firma Komunalnik znajduje się pod ochroną specustawy, a co za tym idzie, miałaby dużą szansę wygrać w sądzie z Bydgoszczą, która byłaby obciążona za zerwaną umowę ze swojej winy.
Radnym opozycji ostatnio coraz łatwiej rzucać oskarżenia bez pokrycia lub postulaty np. niezgodne z prawem. W tej kadencji pojawiło się nowe zjawisko, iż są radni, którzy przychodzą na sesję, jak odnoszę wrażenie, żeby ,,podyskutować sobie dla rozrywki”, albo dla własnej satysfakcji się dowartościować, poprzez wmawianie sobie, że ma się wpływ na stanowienie władzy w mieście.
Procesy trwają
Gdyby to wszystko podsumować, to z jednej strony mamy fakt, że coraz większe znaczenie w samorządach odgrywa demokracja bezpośrednia. Jest to pewien znak czasu, to postępuje i będzie osłabiać rolę radnych.
Z drugiej strony mamy w Bydgoszczy tak naprawdę ,,ukryty” kryzys polityczny, którego genezy trzeba szukać na przełomie XX i XXI wieku. Wydaje się za zasadne zachęcić radnych, aby usiedli do stołu i porozmawiali o tym co można poprawić. Jest to jednak naiwne życzenie, bowiem na dzisiaj nie ma na to woli politycznej. Zaniechanie tego jednak odciśnie piętno na tym jak będzie wyglądać bydgoska samorządność za 5 czy 10 lat – czy wówczas np. stawki za parkowanie czy komunikację miejską będą podejmować radni, czy tylko ,,przyklepywać” uzgodnienia społecznej rady, powołanej do opiniowania właśnie tego typu kwestii ze społeczników, co może spotkać się ogólnym aplauzem społecznym, bowiem już dzisiaj organizacje społeczne dysponują większą wiedzą ekspercką od radnych.