W Bydgoszczy otworzyły się nieliczne restauracje, przez co jest to marginalne zjawisko, nakręcane przez jedną partię polityczną, w większości restauratorzy podchodzą do problemu epidemicznego odpowiedzialnie. Jeżeli obostrzenia będą utrzymywały się dłużej, a rząd nie zaproponuje wystarczającego wsparcia dla branży, to może dojść do buntu już na odczuwalną skalę, a sprzyja temu orzecznictwo sądów.
Sądy stoją na stanowisku, że zgodnie z Konstytucją, najwyższym aktem prawnym w Polsce, ograniczyć swobody obywatelskie może tylko ustawa. Rząd obostrzenia wprowadza natomiast na mocy rozporządzeń. Co prawda mógłby to czynić na tej drodze, gdyby ogłoszono stan wyjątkowy, czego jednak nie uczyniono. Ostatnie wyroki nieco zmobilizowały część przedsiębiorców do otwierania się, choć pierwsze wyroki w powyższym duchu zapadały już latem, dotyczyły np. jazdy na rowerze bez maseczki. Rządzący przez ponad pół roku właściwie te wyroki ignorowały, w sensie mandaty zostały co prawda uchylone przez sądy, ale nie podjęto działań w celu uszczelnienia przepisów, bo to mogłoby oznaczać przyznanie się do błędów. W efekcie mamy dzisiaj to co mamy i politykom Zjednoczonej Prawicy pozostaje apelowanie do przedsiębiorców o zdrowy rozsądek, w sytuacji, gdy ,,bat prawny” jest wątpliwy, z czego już chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę.
Argumentacja polityków wzywających do buntu, o ile ma oparcie w orzecznictwie, o tyle jest sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem, bowiem epidemia i zagrożenia epidemiczne są faktem. Argumentem rządzących za utrzymywaniem obostrzeń jest ryzyko wybuchu 3 fali, która może być jeszcze bardziej tragiczna od drugiej. Obawy te są niestety realne.
Bilans marzec – maj w naszym województwie przyniósł niecałe 50 ofiar COVID-19, co mogło dawać argumenty zwolennikom lekceważenia COVID-19. W grudniu mieliśmy już dni, gdy tych ofiar było dziennie niekiedy więcej, a cały grudzień przyniósł ponad 800 ofiar w kujawsko-pomorskim oraz wzrost śmiertelności (m.in. z powodu zapaści systemu służby zdrowia) o 1,4 tys w stosunku do grudnia 2019 roku, co pokazało już, że COVID-19 to nie są przelewki. Niestety trzecia fala może przynieść jeszcze gorsze statystyki, stąd też obawie rządzących trudno się dziwić.
Brakuje partnerskiego podejścia
Ograniczenia dotyczące działalności gastronomii wprowadzono w październiku – miały obowiązywać 2 tygodnie, mamy już ponad 3 miesiące i dzisiaj właściwie nikt nie jest wstanie powiedzieć kiedy będzie można otworzyć lokale. Gdy na początku stycznia się okazało, że planowane do połowy miesiąca obostrzenia będą utrzymane przynajmniej do końca stycznia, pojawiły się pierwsze otwarte lokale pomimo obostrzeń. Zakładając – na co się zanosi – że obostrzenia dla gastronomii zostaną poluzowane, wówczas zapewne bunt będzie narastał.
Rządzący nie mogą jedynie mówić o epidemii i straszyć jej skutkami, ale powinni podejść do tej branży po partnersku. Zwalczenie COVID-19 to nasz wspólny interes, ale trzeba współpracować. Jeżeli eksperci wskazują na potrzebę ograniczenia pewnego rodzaju usług, to trzeba dać przedsiębiorcom coś w zamian. Mamy obecnie bowiem sytuację, że urzędnicy i politycy, którzy stworzyli dziurawe prawo, nie muszą się obawiać o wypłatę pensji, natomiast przedsiębiorcy często żyją w tym lockdown bez żadnego dochodu. Pomoc dla branży wydaje się niezbyt dopasowana, weźmy chociażby porównywanie dochodów z 2019 i 2020 roku, a co jeżeli ktoś otworzył lokal w styczniu ubiegłego roku, gdy jeszcze pandemii nikt nie przewidywał? Takim osobom nie pozostaje niekiedy nic innego niż się buntować.
Politycy oczekują od przedsiębiorców poświęcenia w walce z COVID-19, ale sami nic takiego nie czynią, nawet w kwestii symbolicznego ograniczenia pensji, zamiast tego ministerstwa i wojewodowie kupują nowe limuzyny.
Brakuje też dialogu w najprostszej formie – skoro zaczęły się w Bydgoszczy pierwsze nastroje w kierunku buntu, wydaje się zasadne, aby przedstawiciel rządu np. wojewoda, spotkał się z bydgoskimi restauratorami, może uda się coś wypracować. Zamiast tego czeka się na to, aż kolejne lokale się zbuntują.