Z roku na rok w budżetówce rośnie procent pracowników zarabiających płace minimalną, z tego powodu urzędy mają coraz więcej problemów z zatrzymaniem pracowników, których kusi chociażby branża handlowa znacznie wyższymi płacami, co wynika z zamrożenia wiele lat temu płac budżetówki. Gdybym chciał napisać gdzie są spory zbiorowe, czy akcje protestacyjne (obecnie głównie sygnalizujące problem), to trzeba by długo pisać. Miastu Bydgoszcz podlegają instytucje kultury, gdzie pracownicy dostają płacę minimalną na umowę zlecenia (która nie daje im pewności zatrudnienia), niekiedy te osoby nie mają nawet ubezpieczenia chorobowego. W tym momencie grupa radnych na czele z radnymi Nowej Lewicy wychodzi z pomysłem, aby podnieść radnym uposażenie o przynajmniej tysiąc złotych.
Oszacowano, że podwyżki dla radnych kosztowałyby Bydgoszcz niecałe 0,5 mln zł rocznie, miasto na to stać, choć jak spojrzymy na niewielką nadwyżkę operacyjną na poziomie zaledwie 3 mln zł, to w tych niepewnych czasach na pewno byłoby to nieco ryzykowne posunięcie. Nie jest zbyt mądre dawanie podwyżek kadrze zarządzającej, gdy istnieje ryzyko utraty nadwyżki operacyjnej. Gdyby jednak chcieć dać np. tysiącu pracowników po 500 zł brutto (czyli na rękę będzie mniejsza kwota) to miasto kosztowałoby to ponad 6 mln zł, a na to miasta to już na pewno nie stać. Tylko czy w takim wypadku radni solidarnie nie powinni też zamrozić swoich uposażeń? To jest oczywiście pytanie retoryczne. W takiej sytuacji argumenty, że przez kilkanaście lat diety nie były rewaloryzowane to jest argument wręcz żałosny.
Tak samo opowieści, że inne samorządy z regionu już dały sobie podwyżki – skoro ktoś jest egoistą, to wydaje się, że nie należy go naśladować. Wspomnę tutaj tylko o dwóch samorządach, które jako pierwsze podniosły sobie diety: Białe Błota, gdzie podwyżkę przegłosowali radni najprawdopodobniej jako pierwsi w regionie, ten rok ta gmina zakończy z deficytem na poziomie ok. 25% tegorocznych dochodów, rok 2023 ma przynieść 20% deficytu, w rezultacie gmina w ciągu tylko dwóch lat zadłuża się na ok. 45% swojego rocznego dochodu; inny przykład to powiat inowrocławski, gdzie radni się specjalnie nie przepracowują (sesja trwa średnio godzinę, najdłuższa w tym roku była dwugodzinna) a diety podnieśli sobie do poziomu wyższego niż mają radni Warszawy – ten powiat przewiduje sporą stratę operacyjną w 2023 roku. Tylko pytanie – czy to są wzory samorządowców do nąśladowania?
Dieta radnego to tylko dodatek
Wróćmy jednak do kluczowego zagadnienia, bo nikt nie oczekuje, aby radni ,,klepali biedę” poniżej płacy minimalnej, ale chyba wszyscy bydgoscy radni mają i tak inne źródła dochodu, więc dieta na poziomie od ok. 1,8 tys. do 2,5 tys. zł (w zależności od funkcji) to tylko dodatek dla nich. Dla przykładu radny Zdzisław Tylicki, który był inicjatorem podniesienia płac i zbierał podpisy radnych pod tym projektem otrzymuje ok. 4 tys. zł emerytury miesięcznie oraz 1 tys. diety z Polskiego Związku Emerytów i Rencistów, czyli nawet bez diety miałby i tak nie taki najniższy dochód, stąd też w odróżnieniu od osoby na płacy minimalnej, kilkaset złotych to dla niego nie jest kwestia być czy nie być.
W postawie tego radnego najbardziej jednak uderza to, że nie miał odwagi do kamery wyjaśnić dlaczego chciał podwyżki diet, a w rozmowie z ,,Expressem Bydgoskim” kłamał twierdząc, że żadnych podpisów nie zbierał, a lista na którą każdy mógł się podpisać od lipca leżała w Biurze Rady Miasta – koronnym dowodem na to kłamstwo jest pieczątka informująca o tym, że pismo wpłynęło do Biura 14 grudnia.
Lista radnych, którzy uważają, że podwyżki diet im się należą:
W głosowaniu na grudniowej sesji Rady Miasta, wniosek o dyskusję nad podwyżkami diet, upadł.