To, że ludzie, w szczególności najbliższy sąsiedzi, w czasie klęsk żywiołowych i wojen starają się nieść pomoc humanitarną nie jest niczym nowym, to stał się już właściwie standard człowieczeństwa. Do tej pory musieliśmy żyć w dobrej wierze, że wysyłane przez nas dary docierają do potrzebujący, dzisiaj mamy jednak rzeczywistość, że internet nas mocno przybliża do obdarowanych. I to jest fenomen ostatnich dni.
Bydgoszcz i Winnicę w środkowej Ukrainie dzieli jakieś 1,1 tys. km. To jest i daleko, ale też w pewnym sensie blisko. Na portalach z Winnicy dwukrotnie pojawiły się artykuły o pomocy z Bydgoszczy (raz o 20 tona, drugi raz o 25 tonach), opatrzone zdjęciami, na których można zobaczyć znajome kartony. Dla mnie jako osoby, która nagrywała w Bydgoskim Centrum Targowo-Wystawienniczym reportaż o pracy wolontariuszy, w momencie gdy pakowane były dwa tiry z pomocą dla Winnicy, gdy kilka dni później zobaczyłem zdjęcia tych samych palet na ukraińskim portalu, z podziękowaniami od mera tego miasta, to było coś niesamowitego. Na pewno jeszcze większe emocje mogło wywołać to u wolontariuszy, którzy układali te palety, wcześniej segregowali dary, czy także operatorach wózków widłowych. Pokazuje to, że dzięki internetowi niby niesiemy pomoc dość daleko, na teren gdzie z racji wojny poruszanie się jest utrudnione, ale w sumie jesteśmy tak blisko, skoro kilka kliknięć pozwala zobaczyć nasze dary przewiezione ponad tysiąc kilometrów stąd.
W ostatnich stu latach lokalne media (głównie gazety) nie raz pisały z jednej strony o tym jak mieszkańcy organizując pomoc, ale też o tym, że do danej społeczności lokalnej taka pomoc dotarła. Gdy opadał kurz wojny, niekiedy takie publikacje zbierali historycy i powstawały o tym opracowania, ale to już na długo po konfliktach. Dzisiaj obieg tych informacji dzieje się w czasie rzeczywistym.