W niedzielę wybraliśmy 28 osobowy skład nowej Rady Miasta Bydgoszczy – czy liczyła się tylko praca kandydatów, czy także miejsce na listach, które ustalali już liderzy partyjni? Sprawdzamy statystycznie jak miejsce na liście przekładało się na ostateczny sukces.
Do tej analizy nie bierzemy komitetu Europejskiej Lewicy, którego wynik nie dawał szans na walkę o mandat w każdym okręgu.
Na 28 wybranych radnych, aż 12 kandydowało z pierwszego miejsca. Statystycznie bycie liderem listy Koalicji Obywatelskiej, Bydgoskiej Prawicy i Trzeciej Drogi dawało 80% na zostanie radnym. Jak zrobimy zestawienie z wyłączeniem Trzeciej Drogi, która w połowie okręgów nie zdobyła żadnego mandatu będzie to 100%.
Sporym atutem było też kandydowanie z drugiego miejsca na liście, które przyniosło 7 mandatów co daje 47% prawdopodobieństwo mandatu. Patrząc bez Trzeciej Drogi ten współczynnik rośnie do 60%.
Na kolejnym miejscu mamy 3 miejsce na liście lub ostatnie (7 lub 8 w zależności od wielkości okręgu) – w obu wypadkach współczynnik sukcesów wyniósł 20% – przy czym żaden kandydat Trzeciej Drogi nie zdobył z tych miejsc mandatu. Patrząc tylko na KO i Bydgoską Prawicę współczynnik sukcesów wyniósł tutaj 30%.
W przypadku czwartych miejsc na liście mamy 2 mandaty, czyli współczynnik wynosi tutaj tylko 13% – bez Trzeciej Drogi 20%. Mamy jeszcze jeden mandat z piątego miejsca z 7% szansą. Bez mandatów, czyli możemy mówić 0% sukcesów dla miejsc szóstych lub siódmych (w okręgach ośmiomandatowych).