Inowrocławska PO w coraz większym kryzysie. Taktyka nazywająca wszystkich przeciwników sojusznikami PiS-u, nie przynosi korzyści (komentarz)



W październikowych wyborach parlamentarnych najwyższe poparcie uzyskał PiS i wprowadził największą liczbę posłów, do dzisiaj niektórzy toczą spory czy te wybory wygrano, czy nie bo jednak rząd Morawieckiego upadł, bo nikt nie chciał z PiS-em robić koalicji. W podobnej sytuacji znalazła się inowrocławska PO, która cieszy się w tym mieście najwyższym poparciem, ale żadne z ugrupowań obecnych w Radzie Miejskiej nie chce z nią współpracować.

Gdy były prezydent Ryszard Brejza przechodził do Senatu RP były głosy, że może to doprowadzić do przetasowań władzy w Inowrocławiu, ale chyba nikt nie spodziewał się, że pójdzie to tak daleko, że PO przegra nie tylko prezydenta, ale też straci władzę w Radzie Miejskiej i w Radzie Powiatu, a gdyby ktoś mówił, że w obu izbach będzie współrządził PiS, to by kazano mu się w głowę popukać. Szereg popełnionych błędów sprawiło, że tak się stało, a jak nie dojdzie do wewnętrznej refleksji, to taki stan rzeczy może się w Inowrocławiu zachować na znacznie dłużej niż data kolejnych wyborów, czyli 2029 rok.

 

Dzisiaj główna taktyka inowrocławskiej PO to przyklejanie wszystkim siłom politycznym, które mają inne zdanie, że są sojusznikami PiS. Oparta jest ona na założeniu, że dla mieszkańców PiS to ludzie z piekła rodem. Problem jednak w tym, że mieszkańców Inowrocławia ta narracja aż tak specjalnie nie rusza, a PO pali tylko mosty. Trochę mi to przypomina byłego premiera Morawieckiego na debacie telewizyjnej, gdzie opowiadał, że wszyscy poza PiS to ,,banda rudego”. Potem udawał natomiast zaskoczonego, że tak nazwani przez niego nie chcieli tworzyć z nim rządu.

 

Inowrocławska PO za bardzo uwierzyła w siłę swojego szyldu

Wynik Krzysztofa Brejzy w eurowyborach w Inowrocławiu robi wrażenie, był dla wyborców jednym z 77 kandydatów, sam uzyskał jednak więcej głosów niż pozostałych 76 razem wziętych. Tak wysokie poparcie wynika jednak z dobrze znanego w Inowrocławiu nazwiska oraz dużej rozpoznawalności polityka w całym kraju, a już niekoniecznie temu, że jest związany z PO. Odnoszę wrażenie, że niektórzy uwierzyli w mit niezwyciężonej w tym mieście PO, dlatego tak mocno się przejechali.

 

Kandydat na prezydenta Wojciech Piniewski nie był specjalnie charyzmatyczny i było pewne, że nie uzyska tak wysokiego poparcia jak uzyskiwał prezydent Ryszard Brejza. Nikt jednak specjalnie nie pyta, dlaczego nie poszukano lepiej rozpoznawalnego i bardziej charyzmatycznego kandydata. Nie jest jednak tajemnicą, że o jego kandydaturę mocno zabiegała jego żona, a jednocześnie przewodnicząca Sejmiku Województwa Elżbieta Piniewska.

 

Piniewski miał jednak szansę wygrać, w mojej opinii popełniono jednak w kampanii dwa kluczowe błędy. Pierwszy to właśnie opisywana wcześniej retoryka, przyklejania wszystkim dookoła łatki propisowskiej i straszenie PiS-em. Dzisiaj można się domyślać, dlaczego współpracujące przez długie lata blisko z PO Porozumienie Samorządowe wystawiło swoją kandydatkę na prezydenta i swoich kandydatów na radnych, zamiast iść dalej razem. Uważam, że kluczowy błąd popełniono na jednej z ostatnich sesji Rady Miejskiej przed wyborami, wówczas KO przegrało głosowanie mało istotne, zobowiązujące pełniącego obowiązki prezydenta do przedstawienia informacji w jaki sposób wykorzystuje urząd do swojej kampanii wyborczej. Mało kto dzisiaj już o tym pamięta, ale tuż po tym przegranym głosowaniu zrobiono wokół Porozumienia Samorządowego łatkę, że weszło w koalicję z tym złym PiS-em. Spaliło to poważnie mosty między tymi środowiskami, przez co nie było po pierwszej turze płaszczyzny do rozmów o poparciu Piniewskiego przez Ewę Koman.

 

Drugi moim zdaniem istotny błąd to oparcie kampanii Piniewskiego w drugiej turze na emocjach z wyborów sejmowych. Niemal codziennie do Inowrocławia pielgrzymowali przedstawiciele rządu, politycy KO, Trzeciej Drogi, wicepremier z Nowej Lewicy, zapewniając o ogromnym wsparciu dla Piniewskiego. Fakt, że wyborcy kandydatów którzy nie dostali się do drugiej tury, którzy poszli na wybory, zagłosowali głównie na prezydenta Arkadiusza Fajoka pokazuje, że te pielgrzymki nie zrobiły na inowrocławianach większego wrażenia.

 

Teoria spiskowa i kolejne błędy

PO po wyborach najpierw straciło władzę w powiecie, a teraz w Radzie Miejskiej. Sprawa powiatu pokazuje na wewnętrzne tarcia – przypomnijmy, KO chciało zawrzeć koalicję z Naszymi Kujawami i PSL-em i choć miało najwięcej mandatów, to stanowisko starosty miało przypaść Naszym Kujawom, a PO tylko wicestarosty, którym miał dostać niedoszły prezydent Wojciech Piniewski. Natomiast dotychczasowa starosta z PO Wiesława Pawłowska miała zostać bez stanowiska. Wszystko wskazuje na to, że próbowano na niej wymusić poświęcenie się na rzecz ulokowania gdzieś Piniewskiego. Pawłowska i kilka innych osób z PO dogadało się z PiS-em i powstała zaskakująca koalicja. Pawłowska najprawdopodobniej zostanie za karę usunięta z partii, ale ma dużą szansę przez najbliższe 5 lat być starostą, a potem bodajże będzie już i tak emerytką, z kolei PO znajduje się poza władzą w powiecie.

 

Po ostatnich wydarzeniach w Radzie Miejskiej z klubu KO wykluczono dwie radne za niesubordynację, ale dla KO to jest też policzek, bo formacja skazała się na kilka lat bycia bez wpływu na decyzje w mieście. Tworzona jest teraz narracja, że kandydatura Arkadiusza Fajoka na prezydenta to był element jakiegoś spisku za którym stoi PiS, czy w tym wypadku podkreśla się współpracowników Zbigniewa Ziobro. Taka narracja może jednak elektryzować jedynie najbardziej żelazny elektorat, bo ten umiarkowany, jak pokazały chociażby wybory samorządowe nie zwraca uwagi na to komu inowrocławska PO przypisze łatkę propisowską. Faktem jest bez dwóch zdań prezydent Fajok z koalicję z PiS-em wszedł, ale nie powinno to specjalnie dziwić – PiS to druga największa siła w Radzie Miejskiej, gdy prezydent nie był wstanie dogadać się z KO, to musiał inaczej zbudować sobie większość.