Na jednym biegunie mamy radykalne środki jak zamknięcie szkół, ograniczenie zgromadzeń, zamknięcie restauracji, ograniczenia w życiu religijnym – wszystko po to, aby spowolnić rozpowszechnianie się koronawirusa. Na drugim biegunie mamy Zarząd Dróg Miejskich i Komunikacji Publicznej w Bydgoszczy i lekkomyślne decyzje.
Powyższe ograniczenia wprowadzone przez rząd mają na celu sprawienie, aby koronawirus przeszedł przez Polskę w miarę łagodnie, choć nikt nie kryje, że będą setki, a może nawet kilka tysięcy. Chodzi jednak o to, aby utrzymać taki poziom, w którym służba zdrowia jest wstanie nieść pomoc wszystkim, którzy zachorują. Służyć ma temu wprowadzana przez władze centralne dyscyplina społeczna.
Temu przeczy jednak polityka urzędników z ulicy Toruńskiej, którzy doprowadzili do sytuacji, gdy komunikacja miejska stała się środowiskiem sprzyjającym rozwojowi wirusa. Czego bowiem chcieć więcej jak duża liczba osób zgromadzona w małej przestrzeni.
Wszystko zaczęło się w środę, gdy po komunikacie dzień wcześnie, wprowadzono na prawie wszystkich liniach rozkłady sobotnie. Jeżeli kilka dni wcześniej w autobusach było pusto, to teraz bywały godziny, gdzie pasażerowie musieli się ściskać. Ze strony mediów pojawiła się krytyka, w odpowiedzi zwiększane są co prawda kursy, ale liczba zmian wprowadzonych do dzisiaj jest do policzenia na palcach jednej ręki. Jeżeli bydgoskie media nie odpuszczą, to pewnie w kolejnych dniach coś jeszcze ZDMiKP delikatnie zmieni. Oznacza to, że przez kolejne dni będziemy ryzykować rozpowszechnianie się wirusa. To jest wyjątkowo lekkomyślna polityka, która wynikać może z niezrozumienia jakim zagrożenie jest koronawirus.