Wczoraj wbita została pierwsza łopata na placu budowy Metropolitarnej Spalarni Śmieci. Inwestycja ruszył, ale wśród wielu mieszkańców cały czas pojawiają się nierozwiane wątpliwości.
Trudno się temu dziwić w sytuacji, gdy nawet wewnątrz koalicji rządzącej bydgoskim samorządem PO – SLD jest różnica zdań co do kwestii budowy spalarni.
Główne argumenty stawiane przez polityków przeciwko tej inwestycji, to obawa, że nie będzie wystarczającej ilości śmieci, aby spalarnia mogła pracować zgodnie ze swoimi parametrami. Tutaj pada bezpośredni zarzut, że może być to przeszacowana inwestycja, za którą przepłacać będą musieli bydgoszczanie w cenach śmieci.
Ze strony ratusza i firmy budującej spalarnie ProNatura słyszymy, że takiego zagrożenia nie ma. Mamy zatem sytuację – słowo przeciwko słowu.
Dużo emocji budzą także zapisy umowy partnerstwa z Toruniem, które są niekorzystne dla Bydgoszczy. Okazuje się bowiem, że 2/3 kosztów transportu śmieci z Torunia do Bydgoszczy opłacać ma bydgoski samorząd.
Także niepokój budzą różne sygnały jakie docierają z Torunia, że to miasto może wcale nie być zainteresowane transportem dużej ilości śmieci do bydgoskiej spalarni. Natychmiast na takie informacja odpowiada zawsze uspokajająco ratusz.
I być racja jest po stronie Urzędu Miasta, zabrakło nam jednak debaty z prawdziwego zdarzenia. Jedyną dyskusją wartą odnotowania w kontekście spalarni jest nieformalne posiedzenie Komisji Gospodarki Komunalnej w lutym ubiegłego roku. Tam też padło wiele wątpliwości.
Prawem demokracji jest to, że decyduje większość. Miejmy nadzieje, że za kilka lat nie okaże się, że obecna większość nie miała racji i Bydgoszczy przyjdzie za to słono zapłacić. Pisząc Bydgoszczy, mam na myśli mieszkańców, bo to oni utrzymują w głównej mierze funkcjonowanie samorządu.