O demokracji obywatelskiej w USA i UE



Fot: Biały Dom

W Polsce coraz częściej zadawane jest pytanie, czy obywatele mają właściwe narzędzia do współrządzenia swoim państwem. Pojawia się zatem debata o jakość demokracji. Jedni chcą, aby referenda były bardziej powszechne, z kolei prezydent Bronisław Komorowski chce utrudnić możliwość odwoływania władz samorządowych na drodze głosowania w trakcie trwania kadencji. Jako głos w tej dyskusji chciałbym przestawić, jak wygląda sytuacja w kwestii swobód  obywatelskich w Stanach Zjednoczonych i co gwarantuje obywatelom Unia Europejska.

Chcąc być jednak uczciwym, należy wyjaśnić, że o ile inicjatywa prezydenta Komorowskiego utrudni referenda w sprawie odwoływania prezydentów miast czy burmistrzów, to głowa państwa zakłada już natomiast ułatwienia w sytuacji, gdy obywatele chcą rozpisania referendum w sprawie jakiegoś prawa miejscowego.

 

Na początek przedstawię jednak w kilku zdaniach ustrój jaki panuje w USA. Funkcjonuje tam system typowo prezydencki. To wybrany w demokratycznych wyborach prezydent powołuje rząd. Co ciekawe jednak nie ma on inicjatywy uchwałodawczej tak jak jest to w Polsce. Taką inicjatywę maja tylko kongresmeni, którzy są reprezentantami poszczególnych stanów. W praktyce jednak prezydent jako szef partii ma możliwość wprowadzania swoich projektów ustaw przez należących do jego formacji kongresmanów. Jak wynika ze statystyk, zdecydowana większość inicjatyw uchwałodawczych wywodzi się do prezydenta.

 

Z jednej strony zatem zwykli obywatele nie posiadają inicjatywy uchwałodawczej, patrząc jednak z drugiej strony łatwiej grupie mieszkańców przekonać będzie jednego kongresmena niż kilku posłów, jak to jest w Polsce. W przeciwieństwie do naszego kraju lobbing w USA nie kojarzy się negatywnie i jest rzeczą bardzo naturalną.  W Polsce inicjatywę uchwałodawczą po za rządem , prezydentem i grupą posłów ma także grupa 100 tys. obywateli.

Należy także zauważyć, że poszczególne stany maja dość dużą autonomię w tworzeniu swojego prawa lokalnego. Z tego powodu, coś co w jednym ze stanów jest dozwolone, w innym może być już przestępstwem.

 

Drogą internetową na stronie Białego Domu każdy z obywateli Stanów Zjednoczonych może zgłosić także swoją petycję, gdy zbierze zaledwie kilkadziesiąt podpisów poparcia jest ona na tej stronie publikowana. Po uzyskaniu 100 tys. podpisów poparcia (także internetowych) administracja prezydenta USA musi udzielić odpowiedzi na petycję. Do niedawna było to 25 tys. podpisów, zmuszano jednak urzędników do odnoszenia się do odpowiadania na petycje, w której wnioskowano o budowę ,,Gwiazdy Śmierci”, statku kosmicznego znanego z sagi ,,Gwiezdne Wojny”. Należy tutaj jednak pamiętać, że Stany Zjednoczone liczą ponad 316 mln obywateli, stąd też zebrać 100 tys. podpisów nie jest  aż tak wielkim wyzwaniem, jak zebrać 100 tys. podpisów pod projektem ustawy w Polsce.

 

Petycja do Parlamentu Europejskiego

Artykuł 227 Traktatu o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej przewiduje możliwość składania petycji przez obywateli państw członkowskich. W praktyce wystarczy nawet jedna osoba, aby dobrze napisanym wnioskiem zajęli się pierw urzędnicy unijni, a później Parlament Europejski.

Dobrym przykładem takiego działania jest petycja gdańskiego prawnika Tomasza Snarskiego, który poruszył kwestię dyskryminacji Polaków na Litwie. Ostatecznie z zarzutów poruszonych przez Snarskiego musieli się tłumaczyć publicznie europosłowie z Litwy.