Bydgoska polityka na trumnach



Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz pozostałych lecących feralnego 10 kwietnia do Katynia wstrząsnęła całym narodem. Pamięć po zmarłych jest wykorzystywana cały czas do gry politycznej. Ludzie tak postępujący nie chcą zauważyć, że szkodą w ten sposób społecznemu odbiorze zmarłego prezydenta, a być może jest to cyniczna gra.

 

Dzisiaj mija 46 miesięcy od katastrofy smoleńskiej. Zapewne jak każdego miesiąca na Starym Rynku odbędzie się manifestacja nazywana popularnie ,,miesięcznicą katastrofy”. Przed miesiącem można było odnieść wrażenie, że oddawano przede wszystkim hołd tabliczce z napisem ,,Most im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego”, która stała się w ostatnim czasie dość popularnie wykorzystywana w celach gry politycznej.

 

Luty 2010 roku

W Operze Nova Radosław Sikorski rozpoczyna kampanie w ramach prawyborów wewnątrz Platformy Obywatelskiej na stanowisko prezydenta RP. O nominacje partii Sikorski walczył z ówczesnym Marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim. Prezydentem był wówczas Lech Kaczyński, którego w czasie bydgoskiej konwencji ośmieszano w stanowczy sposób – Prezydent może być niski, ale nie może być mały – to jedno ze stwierdzeń Sikorskiego. Przy aplauzie sali wznosił on także okrzyk – Były prezydent Lecha Kaczyński. Kilka miesięcy później po katastrofie lotniczej z tego powodu zapewne czuł wstyd, gdyż na pewno nie tak wyobrażał sobie zakończenie prezydentury Kaczyńskiego.

 

W konwencji tej uczestniczył prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz i jego współpracownicy. Być może nie obrażali oni Kaczyńskiego wraz z Sikorskim, ale też nie protestowali zbytnio przeciwko takiemu klimatowi konwencji. Widząc sytuację, gdy głowa państwa jest obrażana mogli w ramach protestu po prostu wyjść. Nie jest jednak tajemnicą, że Rafał Bruski nie był jeszcze ofijclanym kandydatem PO na prezydenta Bydgoszczy, stąd też Dombrowicz cały czas liczył, że być może uda mu się wywalczyć poparcie tej partii dla własnej kandydatury. Warto zauważyć, że w tamtym okresie wielu współpracowników Dombrowicza zapisywało się do PO. 

 

Kwiecień 2010 roku

Wiadomość o katastrofie lotniczej w Smoleńsku wstrząsnęła całym narodem. Bydgoszczanie z potrzeby serca przychodzili na Stary Rynek, aby zapalić znicze oraz składać kwiaty, choć nikt o to specjalnie nie apelował. Był to spontaniczny gest. Czas w Polsce jakby się zatrzymał.

 

Już 3 dni po katastrofie prezydent Konstanty Dombrowicz, któremu nie przeszkadzało obrażanie Kaczyńskiego przez Sikorskiego, wychodzi z inicjatywą, aby nazwać budowany most imieniem zmarłego prezydenta. Tym samym unieważniając konkurs, jaki ogłosił w sprawie nazwy tego mostu ratusz. W szczególności politycy PiS czuli w tym działaniu cynizm. Głosowanie odbyło się już w środę, czyli jeszcze przed pogrzebem pary prezydenckiej. Wówczas czując presję społeczną większość radnych poparła ten projekt  – sprzeciwienie się upamiętnieniu zmarłego prezydenta w czasie żałoby narodowej było by źle odebrane. Tylko kilku radnych miało wątpliwości, w tym śp. Lech Lewandowski, który w rozmowie ze mną przyznał, że moment gdy wszyscy są pod wpływem emocji nie jest najlepszym dla podejmowania tego typu decyzji.

 

Mijają miesiące

Po wyborach samorządowych coraz częściej zaczęto mówić o zmianie decyzji podjętej pod wpływem emocji. Gdy część radnych zdecydowała się podjąć kroki prawne do gry wrócili starzy aktorzy – Konstanty Dombrowicz i jego doradca Bogdan Dzakanowski. Pierw na wiecu zorganizowanym przez polityków Prawa i Sprawiedliwości Dombrowicz dostał swoje 5 minut, który twierdził, że część radnych po prostu zdziczała, za co zbierał oklaski uczestników manifestacji przed ratuszem.

 

Kolejne akty należą już do Dzakanowskiego, który także z Dombrowiczem nie miał przeciwwskazań do uczestnictwa w lutym 2010 roku w konwencji, gdzie prezydenta Kaczyńskiego obrażano.  Po uchwaleniu nowej nazwy mostu postanowił on przyczepić do mostu tabliczkę z napisem ,,Most im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego” wiedząc, że może być to odebrane jako wykroczenie. Policja  z urzędu musiała wszcząć postępowanie w tej sprawie i choć sprawę umorzono, to pozwoliło to na organizacje pikiety, która miała za zadanie budowanie atmosfery opresyjnego państwa.

 

Z zatrzymania tabliczki jako dowodu rzeczowego w sprawie próbowano zbudować mit ,,aresztowania Lecha Kaczyńskiego „ (takie sformułowanie z ust pewnych środowisk padało dość często). Dzakanowski z kolei zdjęcie tabliczki przez pracowników ZDMiKP zgłosił na policję jako kradzież, tą sprawą ma się zając sąd. Zapewne będzie to  kolejna okazja, aby w bydgoskiej opinii publicznej próbować pokazać ,,jaki to zły” mamy wymiar sprawiedliwości.  Zaproszenia na tą rozprawę rozdawane są w kościołach.

 

Zachowanie Dzakanowskiego można zauważyć, że zaczyna powoli już drażnić PiS, który odcina się od wszelkich inicjatyw z tablicą. Część polityków tej partii nie kryje oburzenia, że Dzakanowski wykorzystuje tragedię, która głównie uderzyła w PiS do własnych celów politycznych. Zbyt wiele nie mogą jednak w tej kwestii zrobić, gdyż machina doradcy byłego prezydenta już ruszyła, a uczestniczy w niej także grupa działaczy PiS skupiona wokół środowiska Gazety Polskiej.