Ustalenia, jakie zarysowało spotkanie u Pani minister Elżbiety Bieńkowskiej w Warszawie mogą być jedynie wstępem do dalszych rozmów – pisze Jerzy Derenda prezes Towarzystwa Miłośników Miasta Bydgoszczy.
Dlaczego, skoro zamiast współpracy Bydgoszczy i Torunia oraz narastającego dyktatu toruńskiego podczas wspomnianego spotkania nie padło ani słowo na temat utworzenia dwóch odrębnych ZIT dla Bydgoszczy i Torunia? Czemu postanowiono przeszczepić do nas rozwiązania ZIT pomorskiego, gdzie mamy do czynienia z trzema rdzennie scalonymi ze sobą miastami: Gdańsk, Gdynia i Sopot. Tymczasem w naszym regionie są wydzielone obszary funkcjonalne Bydgoszczy i Torunia. Potwierdza to zresztą analiza prof. Przemysława Śleszyńskiego z UW wyznaczająca odrębne obszary funkcjonalne Bydgoszczy i Torunia. Powoływanie się na zapisy unijne niczego nie zmienia. Bo rzecz dotyczy nie unii, ale nas bydgoszczan, którzy od początku byli przeciwni takim rozwiązaniom. Przeciwni ze względu na brak współpracy ze strony toruńskiego marszałka.
Z ustalenia w Warszawie wynika forsowany przez Toruń podział środków według projektów, a nie liczby mieszkańców. Oznacza to zastąpienie czytelnego kryterium możliwościami nacisków, układów i gier oraz powrót do demagogicznych haseł o wyższości miasta klasy A nad miastem klasy B. A przecież to oczywiste, że powinny być realizowane projekty najlepsze i najbliższe oczekiwaniom mieszkańców.
Wprawdzie na czele ZIT bydgosko-toruńskiego stanie prezydent Bydgoszczy, ale jednocześnie już rotacyjny Komitet Sterujący mający wpływ na istotne decyzje. Żadna decyzja nie zapadnie bez zgody Torunia. A rodzą się wątpliwości wokół dyskutowanej większości gmin.
Dotychczasowe doświadczenia braku współpracy mogą oznaczać znów sięganie po środki na kolanach.