Ksiądz Marian Prusak był świadkiem morderstwa Inki



Fot: IPN

Potem przeprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. To była Danka „Inka”. Przyjęła mnie spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o śmierci powiadomić jej siostrę –relacjonuje ostatnią spowiedź Inki śp. ks. Marian Prusak, którego los na chwilę związał z Inowrocławiem.

Prezentujemy fragmenty artykułu autorstwa radnego Jacka Tarczewskiego, który w 2013 roku został opublikowany w Miesięczniku Parafii Św. Mikołaja. Rodzina księdza Prusaka nadal mieszka w Inowrocławiu.

 

Do grona cichych bohaterów, patriotów i wiernych sług Kościoła zaliczony został Ksiądz Marian Prusak.( III tom Leksykonu Duchowieństwa) Wspominam o nim dlatego, ze jego los związany był z naszym miastem. Ksiądz Marian urodzony 4 stycznia 1912 roku w Mamliczu był uczniem Gimnazjum im. Jana Kasprowicza. Niestety nie zaliczony jest do grona jego absolwentów, ponieważ w celu zdania matury(ze względu na matematykę ) przeniósł się do Gimnazjum im. Tadeusza Kościuszki do Jarocina.

 

W Inowrocławiu miał zaszczyt być uczniem Księdza Władysława Dembskiego, wyniesionego na ołtarze przez Jana Pawła II w 1999 roku. Niestety nie dane było też księdzu Marianowi przygotowanie się do kapłaństwa w Seminarium Gnieźnieńskim, choć był mieszkańcem naszej archidiecezji, bowiem decyzję o wstąpieniu do niego podjął zbyt późno, zabrakło już miejsca. Postanowił zatem udać się do Łomży, niejako za swoim byłym sufraganem gnieźnieńskim bp. Stanisławem Kostką Łukomskim, którego zapamiętał z bierzmowania. Święcenia kapłańskie otrzymał 22 maja 1937 roku. Wojna zastała księdza w Turośli, którą musiał opuścić. Okazało się jednak, że dalsza ucieczka nic nie daje, postanowił wrócić do Turośli. Tu niemiecki wójt Patz, już w brunatnym mundurze z opaską ze swastyką, nakazał księżom wynosić się. „Zatrzymali nas ludzie w pobliskiej Kruszy, przekupili brunatnego i jakiś czas pozostawaliśmy jeszcze w Turośli. Miałem zakaz chodzenia w sutannie, odprawiania Mszy św.. uczestniczenia w jakichkolwiek zgromadzeniach. Pewnego dnia kazano mi spisywać dzieci polskie z Turośli. Przeraziłem się. Potem się okazało, że każą mi z tymi dziećmi wykonywać różne prace. Skorzystałem z okazji, by przygotować je do Pierwszej Komunii Świętej”– wspominał ks. Marian. W 1941 roku ostrzeżony o aresztowaniu uciekł wraz z ks. Władysławem Żebrackim do Warszawy. Zamieszkał z dwoma księżmi na Pradze, pod fałszywym nazwiskiem „Godlewski” pełnił posługę kapłańską w kościele św. Barbary przy ul. Nowogrodzkiej. W 1942 roku po spotkaniu mjr.Tadeusza Grochowskiego, którego znał z przed wojny, został kapelanem Armii Krajowej i zamieszkał przy ul. Hożej ze względu na bliskość kościoła. Został odznaczony przez komendanta głównego AK gen. Tadeusza Komorowskiego”Bora” Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami „za zasługi na polu organizacji i wybitne wyniki pracy w konspiracji” ( rozkaz nr L.112/BP z 11 listopada 1943 roku). Godzina „W” zastała go na ul. Smolnej. Został przydzielony do baonu „Łukasiński”, używał pseudonimu „Lemański”. Odprawiał Msze św. po piwnicach, spowiadał umierających. Któregoś dnia żegnał się już z życiem, przysypany gruzem i pyłem, lecz w pewnej chwili czyjeś ręce pochwyciły go i uniosły w górę. Po zakończeniu powstania ewakuował się z personelem Szpitala Dzieciątka Jezus do Milanówka. Stamtąd trafił do parafii Tarczyn. Po przejściu frontu, wrócił do rodzinnej wsi, by nacieszyć się uratowaną rodziną. Uzyskał informacje o przebywaniu w Gdańsku ks.W. Żebrackego, z którym łączyła go serdeczna przyjaźń i przeżycia wojenne, więc udał się za nim. Posługiwał w kościele garnizonowym św. Piotra i Pawła w Gdańsku-Wrzeszczu. W sierpniu 1946 roku UB zabrało ks. Mariana jako wojskowego kapelana do gdańskiego więzienia, by wyspowiadał „bandytów” skazanych na śmierć. Wtedy jeszcze spełniano takie życzenia skazanych. Jak się okazało, skazanymi byli Feliks Selmanowicz „Zagończyk” i Danuta Siedzikówna „Inka” z 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Brygada ta walczyła od wiosny do jesieni 1946 roku przeciwko komunistom na Pomorzu. Dowódca i jego żołnierze wierzyli, że podporządkowanie Polski Sowietom to tylko przejściowa sytuacja, że nieuchronny jest konflikt pomiędzy Sowietami a zachodnimi demokracjami, które przecież nie mogą tak zostawić Polski, swego najwierniejszego sojusznika…Ksiądz tak wspominał: ”Kiedy wszedłem do celi, widziałem przeraźliwy smutek na twarzy Zagończyka. Miał małe dzieci, przeżywał katusze. Potem przeprowadzono mnie do celi, w której na śmierć czekała młoda, szczupła dziewczyna w letniej sukience. To była Danka „Inka”. Przyjęła mnie spokojnie, wyspowiadała się, a potem wyraziła życzenie, żeby o śmierci powiadomić jej siostrę”. Ksiądz nie wiedział nawet, że „Inka” to zaledwie siedemnastoletnia dziewczyna, która za sześć dni miała obchodzić swoje osiemnaste urodziny. Następnie dodaje ksiądz: „Przeprowadzono mnie schodami w dół. Oni już tam byli. Miałem krzyż, dałem go do pocałowania. Chciano im zawiązać oczy, nie pozwolili. Obok stała jakaś zgraja ludzi – wojskowy prokurator i pełno jakichś ubowców. Prokurator odczytał wyrok. Jego ostatnie słowa brzmiały: Po zdrajcach narodu polskiego, ognia! W tym momencie skazani krzyknęli, jakby się wcześnie umówili: Niech żyje Polska! Potem salwa. Osunęli się, lecz obydwoje żyli. Młodzi żołnierze z KBW, mimo ze starannie dobrani, byli jednak Polakami. Nie uwierzyli w „bandytów”. Strzelali z trzech kroków, tak by nie trafić. „Inka” podniosła się jeszcze raz i krzyknęła głośno: Niech żyje major Łupaszko. Wtedy podszedł oficer UB i strzałem z pistoletu w głowę zakończył jej życie”

Ksiądz musiał jeszcze razem z tym oficerem i lekarzem podpisać protokół wykonania wyroku śmierci, do dziś zachowany. „To było dla mnie nie do zniesienia. Sam nie wiem, jak się znalazłem ponownie w samochodzie” – dodaje ksiądz. Ksiądz Marian pracownikom IPN wyznał, że jego udział w egzekucji, a raczej w mordzie popełnionym na polskich patriotach, w obecności „polskiego” prokuratora, „polskich” oficerów, w „polskim” więzieniu, wstrząsnął nim bardziej niż to wszystko, czego był świadkiem podczas powstania.

 

Ksiądz Marian trafił do tego samego więzienia jeszcze raz, już nie jako spowiednik, lecz jako więzień. Jako zaufany spowiednik wiedział o planowanej, nieudanej ucieczce samolotem z Gdańska do Szwecji kilkunastu osób z grupy Norberta Imbery’ego ( skazanego później na karę śmierci). 2 listopada 1949 roku aresztowało go wojewódzkie UB w Gdańsku. W Areszcie Wewnętrznym WUBP przetrzymywany był do sierpnia następnego roku. Oskarżony przez Wojewódzkiego Prokuratora Rejonowego w Gdańsku: o posiadanie broni palnej bez zezwolenia, o niedoniesienie władzy o pobycie na Wybrzeżu poszukiwanego przez UB byłego żołnierza AK, uczestnika konspiracji antykomunistycznej, o kontakty z pracownikiem Konsulatu Wielkiej Brytanii w Gdańsku i o niedoniesienie o planowanej ucieczce. Został skazany na 6 lat więzienia. Najwyższy Sąd Wojskowy w Warszawie odrzucił skargę obrońcy. Po zastosowaniu amnestii z 22 listopada 1952 roku złagodzono wyrok do 3 i pół roku więzienia. „Wychodził powoli z bramy więzienia, rozkoszując się każdym krokiem na wolności. Zdawało się, że nie idzie, lecz dotyka delikatnie obutymi stopami bruku starej gdańskiej uliczki, jakby w obawie, że znowu zostanie przyłapany. Na czym? Właściwie to ciągle nie wiedział, dlaczego go uwięziono”.

 

Władze nie pozwoliły księdzu Marianowi na pracę duszpasterską na terenie diecezji gdańskiej. Wrócił do parafii Nowa Wieś Zachodnia koło Ostrołęki. Od 1971 roku osiadł w Rumi koło Gdyni na zasłużonym urlopie zdrowotnym.

 

W 1995 roku Sąd Wojewódzki w Gdańsku postanowieniem z 15 marca unieważnił wyrok z 1950 roku.

 

Ksiądz Marian o udrękach i upokorzeniach związanych z przesłuchaniami i pobytem w UB i w więzieniu nie lubił opowiadać. Po latach powiedział: „Nic w moim życiu nie było przypadkowe. Z perspektywy ponad 90 lat widzę je jako realizację Bożego planu. Trafiłem tam, gdzie byłem potrzebny. Sens mojego życia zrozumiałem już w jego połowie. To było w przeddzień mojego uwolnienia z więzienia w Gdańsku, 2 maja 1953 roku. We śnie pokazała mi się Matka Boża, przechodząca mimo. Uśmiechnęła się do mnie. Poczułem wielką radość i jakiś niewysłowiony ład serca, pewność drogi, którą kroczę. Wszystkie drobne sprawy i problemy stały się nieważne. Z tym uczuciem idę przez życie – tak długo, jak Pan Bóg pozwoli”.

 

Ksiądz kanonik Marian Prusak zmarł 3 stycznia 2008 roku w szpitalu w Wejherowie, pochowany został na cmentarzu w Lisewie Kościelnym 8 stycznia 2008 roku.