Część polityków uważa, że dla zrównoważonego rozwoju całego regionu powinniśmy odejść od koncepcji polaryzacyjno-dyfuzycjnej, gdzie to metropolie będą głównymi motorami rozwoju. Przedstawiamy stanowisko Moniki Brodziak w tej kwestii, która uważa takie myślenie za błędne.
W opinii publicznej przyjęło się, że metropolia w polskich warunkach powinna składać się z co najmniej miliona mieszkańców. Pytam – czemu akurat milion? Ilu mieszkańców składa się na konurbację górnośląską i dlaczego nie jest to 13 milionów osób, jak w przypadku Metropolii Londyn? Tymczasem dla Prawa i Sprawiedliwości prawdziwą metropolię można stworzyć (oczywiście ODGÓRNIE, no bo jak to, wójtowie, burmistrzowie i prezydenci mieliby wiedzieć lepiej?) jedynie na Śląsku. Metropolia Zurychu liczy nieco ponad pół miliona mieszkańców, a samo miasto Zurych jest niewiele większe od Bydgoszczy. Jest zarazem największym miastem Konfederacji i Szwajcarom nie przeszkadza używanie w stosunku do niego słowa „metropolia”.
Omówię pokrótce dwa najważniejsze modele rozwoju regionalnego: model zrównoważonego rozwoju, który preferuje rządzące ugrupowanie polityczne, oraz model polaryzacyjno – dyfuzyjny, podobno faworyzowany do niedawna przez Platformę Obywatelską. Celem obu jest zwiększanie spójności ekonomicznej i przestrzennej, dążą do niej jednak na dwa różne sposoby.
Model zrównoważonego rozwoju kojarzy nam się raczej dobrze. Myli nam się jednak z tym zrównoważonym rozwojem, który wzmiankowany jest w Konstytucji. Tamten nawołuje do tego, byśmy czerpali z zasobów w rozsądny sposób, pamiętając także o przyszłych pokoleniach, które będą z nich korzystać. Przez zasoby można rozumieć rzecz jasna węgiel, gaz ziemny, także wodę, ale i przestrzeń czy lasy. Jest to jak najbardziej słuszna idea, o której niestety nasi rządzący często zapominają i jedynie wycierają nią sobie gębę. Model zrównoważonego rozwoju polega na wyrównywaniu różnic międzyregionalnych. Fundusze są kierowane do tych miast i regionów, które nie potrafią samodzielnie przezwyciężyć ograniczeń w rozwoju.
Przykładem modelu rozwoju zrównoważonego jest polityka regionalna Unii Europejskiej. O ile jeszcze można powiedzieć, że Polska skorzystała na nim jako kraj, tak skuteczność chociażby Programu Operacyjnego Polska Wschodnia jest dyskusyjna. Mieszkańcy regionów uznanych przez Wspólnotę za peryferyjne i niedoinwestowane nie odczuwają większej poprawy jakości życia po zesłaniu nań deszczu euromonet, a słuszność prowadzenia tego typu pomocy w obecnej perspektywie unijnej jest podważana przez niektórych specjalistów. Również wskaźniki makroekonomiczne nie wskazują na malejący dystans pomiędzy regionami silnymi i słabymi. Chyba nie muszę wspominać, że na poziomie krajowej polityki regionalnej środki kierowane do słabszych ośrodków byłyby wcześniej odebrane silniejszym miastom usiłującym walczyć o miano metropolii. W ten sposób działa chociażby narzędzie zwane „janosikowym”. Jego słuszność też jest dyskusyjna.
Z kolei model polaryzacyjno – dyfuzyjny zakłada, że motorem napędowym rozwoju jest nierównowaga pomiędzy ośrodkami. Wspiera więc tzw. bieguny wzrostu, czyli regiony (miasta) rozwijające się wierząc, że przy stworzeniu odpowiednich warunków dyfuzji w układzie międzyregionalnym i wewnątrzregionalnym będą one pozytywnie oddziaływać na otoczenie, czyli na województwa i powiaty słabsze (oraz ośrodki niższego rzędu). Te odpowiednie warunki dyfuzji to na przykład zintegrowany i efektywny transport publiczny, czy współpraca międzygminna. Z tym w polskich warunkach bywa różnie.
Szerzej można przeczytać w tekście Brodziak na łamach PopieramBydgoszcz.pl – Dlaczego powinniśmy pozostać przy metropoliach?