Dzisiaj przypada Dzień Samorządu Terytorialnego, który jest doskonałym pretekstem do podejmowania rozważań na temat funkcjonowania samorządów. Warto przy tej okazji również wskazać gdzie są potrzebne reformy – myślę, że wielu bydgoszczan zauważa taką potrzebę na szczeblu samorządu wojewódzkiego, gdzie nasze miasto zostało totalnie zmarginalizowane.
W środę Rada Miasta Bydgoszczy przyjęła Kartę Samorządności – symboliczny dokument wyrażający sprzeciw wobec odbierania samorządom kompetencji na rzecz administracji centralnej. Z racji tego, że Karta w swojej treści może być odbierana jako krytyka rządu, radni opozycji stwierdzili, iż był to temat polityczny. W niniejszej publikacji będę chciał zamiast relacjonować polityczny spór (praktycznie nic nie wnoszący), wskazać zagadnienia których w debacie nasi samorządowcy nie zauważyli.
Sesja odbywała się przy okazji przypadającego w sobotę Dnia Samorządu Terytorialnego. Jest to zawsze dobra okazja, aby porozmawiać o tym w jakich aspektach samorządy potrzebują gruntownych reform. Można by się o tym rozpisywać dość szeroko, nawet gość specjalny bydgoskiej sesji prof. Jerzy Stępień (współtwórca polskiego prawa samorządowego) dał do zrozumienia, że do doskonałości nam jeszcze daleko.
Skupię się na tematyce funkcjonowania samorządów na szczeblu wojewódzkim. Mamy obecnie sytuację taką, że miliardy z Unii Europejskiej dzieli w kujawsko-pomorskim kilku osobowy Zarząd Województwa ponad radnymi. Ten sam zarząd bez właściwie opinii sejmiku zdecydował o tym, że prawie cała pula z Regionalnego Programu Operacyjnego na inwestycje kolejowe trafi na obszar pomiędzy Toruniem i Grudziądzem. Decyzyjność sejmiku jest bardzo mała. Nie bez powodu wielokrotnie radny wojewódzki Roman Jasiakiewicz używa niekiedy określenia wobec marszałków województw ,,udzielni książęta”. Politycznie rola Bydgoszczy jeżeli chodzi o Samorząd Województwa jest skutecznie zmarginalizowana – mówimy tutaj o okresie ponad dekady, w którym bydgoskim samorządowcom nie udało się w żaden sposób tego niekorzystnego położenia zmienić. Dlatego ważne jest zadanie pytania, czy zachowanie tego statusu quo jest dla Bydgoszczy korzystne?
Przyjęcie przez Radę Miasta Bydgoszczy Karty Samorządności jest w pewnym sensie wyrażeniem poparcia dla zachowania status quo. Dokument ten jest co prawda znacznie szerszy, bowiem obejmuje takie zagadnienia jak chociażby ograniczanie kadencyjności prezydentom, burmistrzom czy wójtom. Jedyny merytoryczną krytykę dokumentu na sesji Rady Miasta przedstawił radny Jan Szopiński (SLD), który wskazał, że ani razu nie znalazło się w nim stwierdzenie ,,organ stanowiący”, czyli mowa o radach gmin, powiatów oraz sejmikach województw, wskazując tym samym, że rola tych organów jest dość zmarginalizowana. Brak takiego zapisu może tłumaczyć geneza powstawania Karty Samorządności, którą opracowano na zjeździe samorządowców, który w marcu odbył się w Warszawie. Dominowali na nim prezydenci oraz burmistrzowie, stąd też zapewne skupiali się głównie na zapisach dotyczących ich interesu.
Przyznam, że dziwnie się czułem w momencie, gdy prezydent Rafał Bruski ubolewał, że rząd już osłabia kompetencje marszałków województw na rzecz wojewodów. Radni PiS w odpowiedzi na te zarzuty zaprzeczali im, zarzucając Bruskiemu politykowanie. Nikt nie znalazł się jednak odważny aby powiedzieć, że reformy dotyczące funkcjonowania samorządu wojewódzkiego są potrzebne. Myślę, że takiej odważnej deklaracji ze strony PiS-u zabrakło również wielu innym bydgoszczanom, którzy widzą potrzebę zreformowania samorządności na szczeblu wojewódzkim. Dlatego też spór jaki powstał wokół Karty Samorządności uważam za nic nie wnoszący do dyskusji.
Osobiście należę do zwolenników decentralizacji i bliska jest mi idea samorządności, w szczególności tej gminnej.