Mija tydzień od konwencji programowej Platformy Obywatelskiej, na której lider tej partii Grzegorz Schetyna zapowiedział likwidację urzędów wojewódzkich. Nie mi oceniać, czy zdawał sobie sprawę z tego, że taka deklaracja będzie bardzo kłopotliwa dla działaczy jego partii w województwach kujawsko-pomorskim i lubuskim. Bydgoska PO faktycznie ma jednak problem, z którego jak nie będzie potrafiła wybrnąć, to może zapłacić sporą cenę przy wyborach samorządowych za rok.
Jakby nie patrzeć to w gorszej sytuacji przy realizacji tego zamierzenia znalazłaby się Bydgoszcz, gdzie siedzibę ma wojewoda, czyli organ który ma zostać zlikwidowany. Przeniesienie Urzędu Marszałkowskiego z Torunia do Bydgoszczy może okazać się wręcz ,,mission imposible”, jak zauważymy, że w historii kujawsko-pomorskiego to zawsze toruńscy politycy decydowali o obsadzie funkcji marszałka i całego Zarządu Województwa. Mamy właściwie już kolejną kadencję z rzędu, gdzie Bydgoszcz nie ma nawet wicemarszałka – owszem wicemarszałkowie Hartwich (wicemarszałek do 2014 roku) czy Ostrowski w Bydgoszczy mieszkają, ale nie byli nigdy popierani przez bydgoskie struktury PO.
Taktyka udawania, że nie ma problemu
Środowa dyskusja nad stanowiskiem autorstwa radnych PiS, będącego wyrazem dezaprobaty wobec zamierzenia zredukowania roli Bydgoszczy do miasta powiatowego, pokazało, iż politycy bydgoskiej PO zbytnio nie wiedzą jak reagować na zastaną sytuację. Stanowisko to nie zostało nawet wprowadzone do porządku obrad, bowiem zablokowali takie rozstrzygniecie radni PO i część SLD Lewicy Razem – jest to jednak dla obu formacji zwycięstwo pyrrusowe, bowiem do mieszkańców poszedł sygnał, że wyżej stawiają interes PO i Grzegorza Schetyny, niż sprawy kluczowe dla Bydgoszczy. Na PO cały czas ciąży przecież też odium niekorzystnej dla Bydgoszczy umowy ZIT z Toruniem, wymuszonej przez ówczesną wicepremier Elżbietę Bieńkowską.
Szefowa klubu radnych PO Monika Matowska była wstanie co najwyżej wyjść z ripostą – Skoro PiS ma większość, niech przeniesie Urząd Marszałkowski do Bydgoszczy. Riposta będąca wyrazem bezsilności, przy tym nie do końca cechująca się inteligencją, bowiem PiS po co ma przenosić urzędy, skoro nie planuje likwidacji urzędów wojewodów, a więcej działa na rzecz wzmacniania ich kompetencji.
Trochę o kuchni partyjnej
Pomysł Grzegorza Schetyny może być znacznie inaczej odebrany już w Toruniu, gdzie szef kujawsko-pomorskich struktur partii Tomasz Lenz zapowiedział, że nie ma mowy na przenoszenie Urzędu Marszałkowskiego. Realizacja tych zamierzeń sprawiłaby, iż Toruń nie byłby jedną ze stolic województwa kujawsko-pomorskiego, ale jedyną jego stolicą. Takie działanie może tylko wzmocnić poparcie dla Platformy Obywatelskiej w Toruniu, gdzie obecny marszałek Piotr Całbecki uzyskuje wręcz rekordowe poparcie, a PO na 6 mandatów w okręgu zdobyła 5.
Toruńska PO od samego początku w wyborach wewnętrznych stawiała na Grzegorza Schetynę, z tego też powodu poseł Tomasz Lenz ma w miarę dużą pozycję w partii. Świadczy o tym fakt, że przy I czytaniu obywatelskiego projektu ustawy na rzecz utworzenia Uniwersytetu Medycznego w Bydgoszczy, klub PO reprezentował właśnie Lenz, który pozwolił sobie wyrazić wiele krytycznych uwag o bydgoskim projekcie, zainicjowanym przez jego bydgoskich kolegów partyjnych. Inne kluby parlamentarne do tej roli desygnowały osoby niezwiązane z Bydgoszczą ani Toruniem, dla zachowania zasady bezstronności.
Bydgoska PO dużo do powiedzenia miała natomiast za czasów rządów premier Ewy Kopacz. Wtedy to szefową MSW była bydgoska posłanka Teresa Piotrowska, zaś funkcję wiceministra pełnił poseł Paweł Olszewski. Po przegranych wyborach parlamentarnych wewnątrz PO doszło do przetasowań, na których zyskali toruńscy politycy, kosztem pozycji bydgoskich.
Więcej analiz politycznych dotyczących Bydgoszczy można znaleźć w serwisie: PopieramBydgoszcz.pl