W roku 2017 bydgoszczanie za funkcjonowanie Teatru Polskiego zapłacą ponad 6 mln zł, niezależnie od tego czy chodzą na spektakle czy ich ta forma życia kulturalnego nie interesuje. Teatr utrzymuje się zatem z pieniędzy publicznych, stąd też jego funkcjonowanie powinno opierać się o wysokie standardy transparentności. Rozpętanie burzy wokół otwartego konkursu na stanowisko dyrektora należy zatem uznać za wyjątkową bezczelność.
Na początku roku prezydent Rafał Bruski rozpisał konkurs na stanowisko dyrektora Teatru Polskiego, bowiem latem zakończy się kadencja Pawła Wodzińskiego, który planuje ubiegać się o wybór na kolejne trzy sezony. Łatwo jednak nie będzie miał, bowiem zgłosiło się również pięciu kontrkandydatów, którzy mogą się pochwalić ciekawym dorobkiem.
Wywołało to oburzenie części pracowników teatru, którzy liczyli, że prezydent skorzysta z możliwości prawnej, aby przedłużyć Wodzińskiemu pełnienie funkcji bez żadnego konkursu. Zauważyć łatwo można, że grupie, która rozpętała w mediach burzę wokół konkursu, chodzi o utrzymanie statusu quo, które wymiana dyrektora mogłoby naruszyć. I to jest jedna wielka niedorzeczność, zapominają bowiem niektórzy, że do działalności teatru muszą dokładać i to sporo podatnicy. Cieszy natomiast postawa prezydenta Rafała Bruskiego, który pomimo kierowanej pod swoim adresem presji jej nie ulega.
Wbrew sformułowaniom wyrażanym przez pracowników chcących zachować status quo, trudno mówić o wielkich sukcesach za obecnego kierownictwa – o publice sprzed lat bydgoska placówka może bowiem tylko pozazdrościć, zaś o Teatrze Polskim mówi się natomiast głównie z powodu skandali do jakich dochodzi w jego wnętrzu. Środowisko teatralne może mierzyć to swoją miarą, ale nie zmieni to faktu, że frekwencyjnie i ekonomicznie o żadnym sukcesie nie może mówić.