Bruski startuje z pole position

Już tylko miesiące, a zanim się obejrzymy tygodnie, będą dzielić nas do wyborów samorządowych. Od dłuższego czasu wiele osób zadaje sobie pytanie, czy będzie ktoś wstanie zagrozić Rafałowi Bruskiemu w walce o trzecią kadencję? Na dzisiaj obecny prezydent wydaje się znajdować na uprzywilejowanej pozycji.

 

W wakacje mieliśmy nieudolną próbę odwołania prezydenta Bruskiego przed końcem kadencji, której inicjatorzy popełnili szereg fatalnych błędów. Ta akcja w praktyce nawet nie pozwoliła jej inicjatorom zmobilizować negatywnego elektoratu obecnego prezydenta do dalszej aktywności, właściwie go tylko wzmacniając.

 

Nieudane referendum nie powinno być jednak traktowane jako jakiś wyznacznik przebiegu przyszłych wyborów, bardziej opozycja powinna wyciągnąć z niego podstawową lekcję – na samej negatywnej kampanii nie uda się pokonać Rafała Bruskiego. Do dzisiaj wielu uczestników bydgoskiej gry politycznej wierzy, że wystarczy oprzeć się na strategii, iż po zjednoczeniu wszystkich środowisk przeciwko prezydentowi, polegnie on w II turze. Te osoby jednak nie dostrzegają, iż takie zjednoczenie mogłoby w II turze paradoksalnie przynieść efekt odwrotny, bowiem zmobilizowałoby elektorat, który w Bruskim upatruje spokojny dalszy rozwój Bydgoszczy.

 

Oczywiście prezydent Rafał Bruski nie jest politykiem bez wad, przez prawie dwie kadencje ukazało się ich wiele. Jest to przede wszystkim brak zdecydowania w sprawach kluczowych dla Bydgoszczy, jak chociażby w sprawie ZIT-u, gdy uległ naciskom byłej wicepremier Bieńkowskiej. O to żal do Bruskiego ma wiele osób, ale dlaczego są gotowi w II turze poprzeć go? Bo, nie ma obecnie na scenie politycznej nikogo, kto byłby wstanie te osoby przekonać do tego, że Bydgoszczą można rządzić lepiej od Bruskiego.

 

Mamy mniej niż rok do wyborów, a właściwie nie wyłoniła się żadna alternatywa. Kilka dni temu mieliśmy sesje budżetową, na której największy klub opozycji zaproponował: Aquapark, odbudowę Zachodniej Pierzei Starego Rynku wraz z ulokowaniem Muzeum Bydgoskiego Marca 1981 roku, czy odbudowę Zamku Bydgoskiego, przedsięwzięcia które kosztowałoby miliony. Za tymi propozycjami nie poszły tłumy bydgoszczan, pojawiło się natomiast wiele głosów robiących z radnych PiS marzycieli. Również medialnie słabo na tym wypadki. Opozycja w Bydgoszczy nie ma również swoich mediów, które również byłyby potrzebne do wyborów – nie oszukujmy się większość mediów nie jest neutralna politycznie. Co prawda w ostatnim czasie pojawiła się pewna inicjatywa medialna wokół tego obozu (osoby, które niedawno wraz z Kukiz15 próbowały sił w referendum), ale pełna błędów merytorycznych, wręcz nachalna propaganda przynosi tylko efekt odwrotny.

 

Bydgoskim politykom Prawa i Sprawiedliwości nie pomaga również wojewoda, który przy dekomunizacji nadał kilku kontrowersyjnych patronów, co w rezultacie doprowadziło do awantury politycznej. Nie mi oceniać kto jest bardziej winny, czy wojewoda, czy politycy Platformy i lewicy, nie mniej jednak prezydent Bruski przy tym sporze inteligentnie trzyma się na uboczu, na czym również zyskuje. Gdy radni PO i PiS-u boksują się o Aleje Lecha Kaczyńskiego, prezydent Bydgoszczy będzie otwierał kryte lodowisko, na co jego przeciwnicy będą mogli patrzeć z bezradnością.

 

Reasumując – prezydent Rafał Bruski na kilka miesięcy przed wyborami ma wywalczone pole position w wyścigu wyborczym. Nie jest to jednak z punktu widzenia Bydgoszczy dobra rzecz, bowiem gdyby miał konstruktywnego konkurenta, zyskałoby tylko na tym miasto. Opozycja jeżeli chce włączyć się do jakiejkolwiek walki, będzie musiała najpierw zdobyć się na gruntowe reformy. Na nie nie ma jednak zbyt wiele czasu, a odnoszę wrażenie, iż jeszcze bardziej chęci.