Dlaczego konserwatyści przegrywają w Bydgoszczy?

Wiele razy słyszeliśmy, że Bydgoszcz jest ,,czerwonym miastem”. Tym zwrotem próbuje się usprawiedliwiać na prawej stronie kolejne porażki wyborcze. Mityczne czerwone miasto sprawia, że nie zauważa się chociażby tego, iż bydgoska prawica w wielu aspektach, w odróżnieniu od swoich rywali postępuje po amatorsku. Chciałbym rozpocząć dzisiaj cykl publikacji pokazując, co musi prawica zmienić, aby liczyć się w walce o władzę w Bydgoszczy. Najtrudniejsze może być jednak samo zdecydowanie się na wewnętrzne reformy.

 Ludzie ci w przekonaniu swym uważali się za najlepszych konserwatystów, a nie widzieli, że pod kierunkiem swych, wcale nie konserwatywnych guwernerów politycznych używani są do walki z tym, co przedstawia właśnie zdrowy pierwiastek narodowo-zachowawczy w społeczeństwie – Roman Dmowski, ,,Upadek myśli konserwatywnej w Polsce”.

 

We wtorek 14 sierpnia br. oficjalnie rozpoczęła się kampania wyborcza przed wyborami samorządowymi. Jeżeli chodzi o Bydgoszcz, to w mediach społecznościowych, emocje widoczne są już od kilku tygodni. Politycy utożsamiający się w jakimś stopniu z tzw. nurtem ,,prawicowym” (będę odwoływał się do nazewnictwa przyjętego w debacie publicznej) skupiają się tak naprawdę tylko i wyłącznie na urzędującym prezydencie Rafale Bruskim, próbując zaistnieć w przestrzeni publicznej poprzez kierowanie pod jego adresem kampanii negatywnej. Natomiast mało mówi się już o konserwatywnych rywalach Bruskiego oraz dlaczego bydgoszczanie mieliby poprzeć prawicę w tych wyborach. Można odnieść wrażenie, że rządzący obóz liberalno-lewicowy sprowadzając debatę publiczną do mało istotnych dyskusji o pomnikach na Starym Rynku, doskonale panuje nad sytuacją. Bez większej refleksji w kręgach prawicowych zanosi się za kilka tygodni na kolejną porażkę konserwatystów. Zapewne w listopadzie nie będzie jednak (tradycyjnie) winnych tej porażki – konkluzją zaś będzie to, że Bydgoszcz jest „czerwonym miastem”.

 

Mit „czerwonego miasta” stał się dla bydgoskiej prawicy wygodnym narzędziem, aby nie musieć się rozliczać przed elektoratem z błędów, które skutkują tym, iż Bydgoszczą rządzą liberałowie z lewicą. Bez odpowiedzialności liderów politycznych za to, jakie listy wyborcze zostały wystawione czy postawiono na merytorycznych doradców, czy oparto się na kryterium tego, kto bardziej danemu liderowi w danym momencie „słodził”, wiele w Bydgoszczy się nie zmieni. A może właśnie na tym polega ,,bydgoski konserwatyzm”, który nosząc już cechy betonu politycznego, nie potrafi podjąć walki z własnymi przywarami? Szerzej mit „czerwonej Bydgoszczy” omówię w osobnym rozdziale.

 

W Bydgoszczy prawica do dzisiaj nie potrafiła zbudować nawet swojej marki. Wartości, o których pisze amerykański socjolog Drew Westen, w przypadku Republikanów ludzie popierali Reagana, ponieważ się z nim utożsamiali:

Podobało im się, że wartości stawiał wyżej od kwestii programowych. Ufali mu i wierzyli w szczerość głoszonych przez niego przekonań. Nie miało dla nich znaczenia, że nie zgadzali się z nim w większości spraw programowych. W mojej opinii tak jest, ponieważ głoszenie wartości przez konserwatystów jest wykorzystywane przez nich w sposób instrumentalny wyłącznie do osiągnięcia krótkotrwałych celów politycznych. Przez takie posunięcia przestają brzmieć jednak wiarygodnie w ich ustach.

 

28 lutego 2010 roku w Operze Nova w Bydgoszczy swoją kampanię preprezydencką rozpoczął ówczesny minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski. Działacze Platformy Obywatelskiej w prawyborach wybierali swojego kandydata na prezydenta RP, a Sikorski stanął wówczas do boju przeciwko późniejszemu prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu.

 

– Już za 297 dni będziemy mogli powiedzieć „były” prezydent Lech Kaczyński – powiedział Sikorski na tej konwencji, po czym powtórzyła te słowa publiczność.

 

Wśród uczestników tej konwencji był ówczesny prezydent Bydgoszczy Konstanty Dombrowicz, którego łączyły wówczas jeszcze interesy polityczne z PO, jednocześnie próbował budować sobie furtę na prawicy na wszelki wypadek.

 

Opisana konwencja stała się kilka tygodni później wielki faux pas, gdyż słowa Sikorskiego okazały się prorocze. Rządy prezydenta Kaczyńskiego nie zakończyły się jednak przy urnie, ale tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej. W kwietniu coraz większe przebicie w PO miała już koncepcja środowiska skupionego wokół posła Pawła Olszewskiego, aby nie współpracować dalej z Dombrowiczem i wyborach samorządowych stawiając jednoznacznie na nową twarz – Rafała Bruskiego. Dombrowicz tuż po katastrofie smoleńskiej próbował wykorzystać szansę na przejęcie elektoratu prawicowego i jeszcze przed pogrzebem pary prezydenckiej, w kontrowersyjnych okolicznościach wymusił na radnych uchwalenie Mostu im. Lecha Kaczyńskiego w Bydgoszczy. Polacy wówczas byli w żałobie i głosowanie wówczas przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu byłoby po prostu źle odebrane. Pamięć po zmarłym prezydencie została wykorzystana instrumentalnie, oczywiście do osiągnięcia krótkotrwałego zwycięstwa politycznego.

 

Most Lecha Kaczyńskiego prawicy w Bydgoszczy nie pomógł, bowiem liberałowie zmieniając tą nazwę, zmusili Prawo i Sprawiedliwość wraz z sympatykami do obrony patrona. Powstałe wówczas emocje zostały wykorzystywane, aby zbudować narrację, iż prawica w Bydgoszczy ma do zaproponowania tylko walkę o mosty. Zyskał na tym jedynie Dombrowicz, który przejął dużą część elektoratu prawicowego.

 

Najwięcej Dombrowicz zawdzięcza jednak Platformie Obywatelskiej i posłance Teresie Piotrowskiej, dzięki której w 2002 roku stał się prezydentem Bydgoszczy. Stał się w powyżej opisanych okolicznościach przez Dombrowicza najsilniejszym kandydatem ,,prawicy” na prezydenta, pokazuje jedynie słabość konserwatystów, na którą sobie przez lata zapracowali i trwa do dziś.

 

W dalszych rozdziałach postaram się omówić czynniki prowadzące do porażek bydgoskiej prawicy, a także wskazać, jak wyjść z tego potrzasku.

 

Pierwsza publikacja na PopieramBydgoszcz.pl