Dodać można, że chodzi o polityków z naszego regionu. Kilka dni temu informowaliśmy o analizie jaką polskie ministerstwo obrony narodowej opracowało dla Amerykanów, gdzie sugeruje się im zbudowanie stałej bazy w naszym województwie. Do boju ruszyła od razu posłanka Anna Sobecka z Torunia, walczą również bydgoscy posłowie – poseł Paweł Olszewski apeluje do posła Latosa, aby zadbał o lokalizację w Bydgoszczy. Inny poseł chciałby te bazy natomiast w Grudziądzu.
Sprawa wygląda nieco kuriozalnie, gdy obecnie nie ma decyzji o budowie stałej bazy wojsk USA w Polsce. Obecnie amerykański Kongres nad tym debatuje. Polski MON wskazał region Bydgoszczy i Torunia wskazując, iż oba miasta oferują zapewnienie pełnych potrzeb dla takiej jednostki.
Za atuty wskazuje się funkcjonowanie w Bydgoszczy instytucji NATO (w tym Centrum Szkolenia Sił Połączonych), funkcjonowania lotniska cywilnego oraz licznych mniejszych lotnisk w regionie, infrastruktury związanej z przemysłem lotniczym (Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 2), bliskie położenie portu marynarki wojennej w Gdyni oraz konsulatu USA w Poznaniu, a także dobre połączenia z Niemcami (bazy miałyby zostać ulokowane głównie do obrony przed Federacją Rosyjską). Raport wskazuje również na funkcjonowaniu w Bydgoszczy i Toruniu 15 szpitali, 7 uniwersytetów i 2 międzynarodowych szkół.
Decyzję o ewentualnej lokacji takiej bazy podejmą amerykańscy wojskowi, którzy będą się kierować przy wyborze lokalizacji już tylko względami strategicznymi. Jeżeli przyjmiemy, ze w doktrynie NATO potencjalnym agresorem jest Rosja, to bardzo prawdopodobne wydaje się ulokowanie bazy na zachód od Wisły, czyli bliżej Bydgoszczy. Rzeka ta bowiem może odgrywać rolę bariery w przypadku konfliktu zbrojnego.
Polscy posłowie natomiast do swoich miast próbują przekonywać na drodze interpelacji Ministerstwo Obrony Narodowej, co wygląda wręcz groteskowo. Nawet jeżeli chcieliby w jakiś sposobem lobbować za swoimi lokalizacjami, to w tym wypadku adresatem takich wystąpień powinien być amerykański Kongres, albo dowództwo US Army. Amerykańscy wojskowi jednak raczej nie przychylą się do argumentów opartych o to, że dany polityk chce się pokazać w swoim okręgu wyborczym.