O istocie eurowyborów

Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się za niespełna trzy miesiące, co sprawia, iż ta tematyka będzie coraz bardziej obecna w polskim życiu politycznych. Chciałbym zatem zainaugurować cykl cotygodniowych publikacji poświęconym przebiegowi kampanii zarówno w Polsce, ale przede wszystkim w Europie.

W Polsce ostatni tydzień przebiegł od hasłem sondaży i budowania koalicji. Jeżeli o badania opinii publicznej, analizy poszczególnych pracowni na tyle się różnią, że zaczęły narastać kontrowersje co do ich rzetelności. Wplątują się one od razu z wątek budowania koalicji. Jedno z badań sugeruje bowiem, że koalicja PO+Nowoczesna+PSL+SLD może zdobyć więcej mandatów od Prawa i Sprawiedliwości. Samo rozważanie takiej koalicji przeczy istocie wyborów do Parlamentu Europejskiego, a działania szefa PO Grzegorza Schetyny pokazują, że taki kierunek działań jest rozważany bardzo poważnie. Można odnieść wrażenie, że pomyliły się naszym politykom te wybory z wyborami do Sejmu, ale nie oszukujmy się, że robienie z wyborów europejskich ,,prawyborow” przed jesienią, to jest działanie świadome naszej klasy politycznej.

 

W rozmowie z Robertem Mazurkiem sam Leszek Miller przyznał, że jak działacze SLD uzyskają mandaty ze wspólnej listy to i tak pójdą w Parlamencie Europejskim do S&D, gdy PO i PSL zwiążą się z EPP. To trochę tak jakby kandydaci z jednej listy do Sejmu, już przed wyborami wiedzieli, że nie będą tworzyć jednego klubu. Praktycznie EPP i S&D od kilku kadencji są zmuszeni do budowania koalicji, ale mimo wszystko obie siły reprezentują inne postulaty i programy.

 

Jakie pytania zadawane są w Europie?

Przejdę jednak teraz już na szczebel europejski do pytań jakie zadają sobie publicyści. Pierwsze to właśnie dotyczące koalicji EPP i S&D, czy uda się jej rządzić w kadencji 2019-2024? Jak pokazują sondaże ogólnoeuropejskie na dzisiaj brakuje jej około 60 mandatów, co za tym idzie być może będzie kolejny koalicjant i tutaj zaczynają się spekulacje. Najprawdopodobniej koalicja pójdzie w kierunku lewicowym podejmując współpracę z ALDE oraz Zielonymi.

 

Jonathan Stearns na portalu Bloomberg natomiast zadaje pytanie czy po wyborach powstanie w Parlamencie Europejskim w miarę licząca się reprezentacja eurosceptyczna. Swoje rozważania nie kieruje jednak w kierunku naszej części kontynentu, ale do Francji i Włoch, gdzie ton nadawałaby Le Pen oraz budzący ostatnio kontrowersje w Europie Zachodniej wicepremier włoskiego rządu Matteo Salvini. Koalicja mogłaby przyciągnąć również nacjonalistów z innych państw, ale w takiej konfiguracji ośrodkami władzy koalicji będzie Paryż i Rzym.

 

Niektórzy spekulują, że w sojusz z Le Pen i Salvinim mógłby wejść również PiS, który jak pokazują sondaże, mając dość sporą reprezentacje miałby szansę na traktowanie przez Paryż i Rzym po partnersku. Mi się wydaje taki sojusz mało prawdopodobny, bowiem sojusz Le Pen i Salviniego z punktu widzenia PiS-u może okazać się zbyt skrajny, gdy przy Nowogrodzkiej ostatnio widzimy bardziej tendencje do odrzucania antyunijnej narracji, co raczej będzie kontynuowane również w kierunku wyborów sejmowych, które są dla wszystkich polskich partii politycznych najważniejsze.

 

PiS natomiast pozostając w ECR bez europosłów brytyjskich (z racji Brexitu), będzie miało w Parlamencie Europejskim do powiedzenia mniej niż dzisiaj, stąd też konieczność znalezienia przez Nowogrodzką nowych koalicjantów.

 

Co na prawo od PiS słychać?

Szansę na zostanie w tych wyborach trzecim graczem w Polsce ma Robert Biedroń, dość ciekawie zapowiada się jednak też walka na prawicy. Od kilku tygodni partia Janusza Korwin-Mikke wraz z Ruchem Narodowym i Grzegorzem Braunem budują tzw. ,,koalicję propolską”. W ostatnim tygodniu pojawiła się druga koalicja uderzająca w podobny elektorat – Marka Jurka ze związanym jeszcze niedawno z Ruchem Narodowym Arturem Zawiszą. O chęci wystawienia list, mogących z kolei podebrać elektorat Korwin-Mikkemu, mówi też prof. Robert Gwiazdowski. W praktyce taka mnogość opcji na prawo od PiS może odebrać szansę na zdobycie chociażby 3 mandatów. Mnogość liderów w jednym bloku również może być problemem – weźmy np. Grzegorza Brauna, który buduje swój elektorat wokół tradycyjnych katolików (chociażby poprzez produkcję filmu ,,Luter” krytykującego reformację), wielu jego potencjalnych wyborców może jednak nie zagłosować z uwagi na nieakceptowanie postaw Janusza Korwin-Mikke.

 

Jeszcze krytyka ordynacji

Na koniec pozwolę sobie skrytykować ordynację według której będziemy wybierać europosłów. Jest ona z jednej strony skomplikowana, ale z drugiej też nieatrakcyjna dla wyborców. Wyjaśniając na szybko – po głosowaniu w dniu 26 maja na szczeblu krajowym zostanie podzielone 52 mandaty pomiędzy komitety, które przekroczą 5%. Następnie dla każdego okręgu będzie wyliczana liczba mandatów każdego komitetu. W praktyce sprawia to, że faworyzowane są okręgi o większej liczbie mieszkańców. Mniejsze komitety (o poparciu do 10%) chcąc uzyskać dobry wynik muszą prowadzić kampanie w całym kraju, ale już przed wyborami można przewidzieć w jakich województwach nie mają szans na mandaty. W praktyce jak komitet przekraczając 5% uzyskuje 3 mandaty, to wiemy iż będą z ponad 95% pewnością w Warszawie i na Śląsku.

 

W wielu państwach UE funkcjonuje ordynacja oparta o listę krajowa. Czyli każdy komitet rejestruje tylko jedną listę, na którą głosuje się w całym kraju. Takie rozwiązanie dałoby wyborcom mniejszych komitetów poczucie, iż biorą udział w wybieraniu kandydata do Parlamentu Europejskiego. W przypadku komitetów wiodących o ile osoby znajdujące się na miejscach 1-3 miałyby pewną przewagę nad pozostałymi, to na niższych miejscach różnice nie byłyby już tak duże, stąd też kampanie w regionach nadal byłyby ważnym elementem.

 

Do tego tematu będziemy mogli jednak wrócić dopiero przed wyborami w 2024 roku.