Obrad Rady Miasta nie można nazwać cyrkiem, bo nawet ich oglądanie nie nadaje się do celów rozrywkowych (felieton)

Obrad Rady Miasta nie można nazwać cyrkiem, bo nawet ich oglądanie nie nadaje się do celów rozrywkowych (felieton)

Po ubiegłotygodniowej sesji Rady Miasta Bydgoszczy radni zaczynają okres wakacyjny (choć diety oczywiście i tak dostaną w lipcu i w sierpniu), to dobry pretekst, aby podsumować ostatnie miesiące. Niestety będzie to bardzo gorzka ocena, pierwszy raz publicznie wyrażę nawet opinie, że radni bieżącej kadencji tworzą najgorszą zbieraninę w historii Bydgoszczy. Do tego stopnia, że wydaje mi się trochę wstydem pobierać dietę z podatków na które ciężko musieli zapracować bydgoszczanie.

 

Nie oznacza to, że należy wszystkich radnych wrzucać do jednego worka, bowiem w Radzie Miasta zasiada wiele merytorycznych osób, ale obraz całościowy jest fatalny, który tworzą głównie najbardziej krzykliwi radni.

 

Gorzka ocena wynika przede wszystkim z tego, że przez ostatnie lata poziom debaty na Radzie Miasta zaczął przypominać awantury sejmowe, z tą różnicą, że w Sejmie mimo wszystko jest znacznie więcej merytoryki Spójrzmy na sesję z ubiegłej środy – tak naprawdę trudno przytoczyć jakąś merytoryczną dyskusję z udziałem radnych, choć była to jedna z najważniejszych sesji w roku, bo odbywała się wymagana ustawą debata o stanie miasta. Taka dyskusja ma sens, jeżeli jest konstruktywna, czyli przynosi jakieś propozycje rozwiązań, niestety żadnego takiego głosu z tej debaty nie można przytoczyć – radni okopali się na swoich partyjnych pozycjach, jedni starali się budować narracje, że prezydent jest nieudolny i najlepiej powinien z urzędu wyjechać w kajdankach (uogólniając), drudzy z kolei wskazywali problemy Bydgoszczy w polityce rządu, jednocześnie podlizując się prezydentowi, że kłód rządowych rządzi idealnie.

 

Niby na tym polega demokracja, że jest pluralizm i każdy może mówić jak myśli, tylko w tym wypadku polaryzacja poszła tak daleko, że nie ma już pola do merytorycznej dyskusji, co jest problemem dla miasta. O tym, że PO i Lewica popiera prezydenta, a PiS ocenia go negatywnie to wiedzieliśmy przecież przed sesją, jeżeli obrady mają polegać na powtarzaniu tego, to uważam, że szkoda pieniędzy podatników.

 

Użyłem zwrotu, że to najgorsza kadencja w historii miasta nie bez powodu, bowiem w poprzednich kadencjach poziom merytoryczny był o klasę wyższy, nie oznacza to jednak, że wszyscy się ze sobą zgadzali. Nie było jednak takiego okopania się na partyjnych przekazach jak to ma miejsce teraz. W praktyce epicentrum dyskusji na sesjach nie jest już Bydgoszcz, ale polski rząd, bo to jemu się poświęca większość debat, do czego prowadzą radni zarówno koalicji i opozycji. W przypadku koalicji ma to miejsce chociażby w proponowaniu stanowisk Rady Miasta krytykujących rząd, radni opozycji z kolei przez całe sesje czuwają jak agencja PR budująca dobry wizerunek rządu, aby nawet jednym wyrazem nie przedstawić rządzących krajem w gorszym świetle. Niestety robi się z Rady Miasta mały Sejm, kosztem interesu Bydgoszczy.

 

Celowo nie pojawiają się nazwiska konkretnych radnych, bowiem jedną z przyczyn opisanych patologii jest to, że wielu z nich myśli, iż są jakimiś celebrytami. W budowaniu sławy im nie pomogę.