Możliwości przeciwdziałania powodziom ekstremalnym są bardzo ograniczone – ocenił w rozmowie z PAP profesor Artur Magnuszewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Podkreślił, że ważna jest tu rola zbiorników retencyjnych i odpowiednie nimi sterowanie, by nie dopuścić do kulminacji fal powodziowych.
Prof. Magnuszewski z Zakładu Hydrologii UW w rozmowie z PAP stwierdził, że możliwości przeciwdziałania powodziom o charakterze ekstremalnym, jak te obserwowane na południowym zachodzie Polski są „bardzo ograniczone”.
„Takie zjawiska występują w Polsce z bardzo małym prawdopodobieństwem, a ich skala jest bardzo duża. Budując wały przeciwpowodziowe przyjmujemy do obliczeń tzw. wodę 100-letnią, czyli przepływ w rzece, który ma okres powtarzalności raz na 100 lat, a także to, o ile wielkość takiego przepływu może być przekroczona. Mosty drogowe, takie mniej ważne, też oblicza się na taką wodę” – wyjaśnił Magnuszewski. „Ważniejsze obiekty, takie jak zapory wodne, budowane są z uwzględnieniem wody 1000-letniej, czyli z jeszcze większym marginesem bezpieczeństwa” – dodał profesor.
Zwrócił uwagę, że w sytuacjach ekstremalnych opadów deszczu takie założenia mogą się nie sprawdzić. „Tu dobrym przykładem jest Wrocław. Zabezpieczenia przeciwpowodziowe Wrocławia były robione według wzorca, którym była powódź w 1903 r. To była duża, katastrofalna powódź na Odrze. Wiadomo było, do jakiego poziomu sięgnęła woda, ile wody płynęło korytem i wszystkie rozwiązania hydrotechniczne we Wrocławiu takie jak uruchomienie koryta Starej Odry, budowa kanału powodziowego na północ od miasta, były odpowiedzią na tę sytuację z 1903 r.” – wskazał Magnuszewski. Przypomniał, że według tych obliczeń z 1903 r. Wrocław był przygotowany na przepływ Odrą 2100 m sześc. wody na sekundę.
„Przyszedł rok 1997, kiedy to Odrą popłynęło 3600 m sześc. wody na sekundę, a więc to pokazuje, z czym mamy do czynienia” – zaznaczył ekspert. „Nasze wyobrażenia, obliczenia często mogą nie odpowiadać temu, co może wydarzyć się w warunkach zjawiska ekstremalnego, katastrofalnego. „Na pytanie, czy możemy coś zrobić, żeby takie powodzie się nie powtarzały, odpowiedź jest niestety negatywna” – stwierdził.
Według eksperta zbiorniki retencyjne są bardzo ważne, ale „działają poprawnie” w przypadku średnich wartości przepływów. „Jeżeli wkraczamy w strefę zjawisk katastrofalnych, to ich pojemność niewiele nam pomoże” – ocenił Magnuszewski.
Ekspert wskazał największe zbiorniki retencyjne w Polsce, takie jak np. zbiornik Pilchowice na rzece Bóbr o pojemności 50 mln m sześć., duży polder Racibórz na Odrze o projektowanej pojemności 180 mln m sześc. oraz największy taki zbiornik – jezioro Solińskie na Sanie – 400 mln m sześc.
„Warto porównać pojemność takiego zbiornika z objętością fali powodziowej. Jeżeli rzeką płyną tysiące metrów na sekundę i to trwa dobę lub dwie doby, to jak te tysiąc metrów sześc. pomnożymy przez liczbę sekund w czasie trwania powodzi to mamy objętość fali kulminacyjnej. I tu mówimy już o miliardach metrów sześciennych, a to znacznie więcej niż zdolność retencji zbiorników” – zwrócił uwagę Magnuszewski. Wskazał, że objętość zbiorników nie wystarczy więc do tego, żeby przechwycić całą falę powodziową. „Nawet, jeśli zbudujemy więcej zbiorników, to niewykonalnym jest przechwycenie całej objętości fali powodziowej w sytuacji opadów ekstremalnych” – dodał.
Ekspert zwrócił uwagę, że zbiorniki muszą być wykorzystywane na podstawię bardzo dokładnych prognoz hydrologicznych, które będą mówiły, jaka ilość wody będzie przepływała przez nie, jak będzie układał się wykres fali powodziowej, na którym na jednej osi jest czas, a na drugiej przepływ. „Działanie takiego zbiornika polega wtedy na ścinaniu wierzchołka fali kulminacyjnej, na jego magazynowaniu” – podkreślił Magnuszewski.
Dodał, że zadaniem ochrony przeciwpowodziowej jest też to, żeby nie tylko zmniejszyć ilość wody, która płynie w rzece, ale też, żeby sterować pracą zbiorników retencyjnych tak, by nie doszło do spotkania fal powodziowych w jednym miejscu i w jednym czasie na rzece. „W czasie tej powodzi mieliśmy bardzo duży przepływ wody na Nysie Kłodzkiej, na Bobrze, inne dopływy też swoje dokładają i mamy dopływ wody z Czech. Teraz tak należy sterować pracą zbiorników, żeby w jednym miejscu gdzieś te wszystkie kulminacje się nie spotkały, bo wtedy będziemy mieli naprawdę dramatyczną sytuację” – stwierdził ekspert.
Magnuszewski zastrzegł jednak, że jeśli polder lub zbiornik retencyjny napełni się, kiedy nie został osiągnięty wierzchołek fali powodziowej, to da pewien efekt ochrony, ale nie spełni swojej kluczowej roli, czyli nie będzie mógł przechwycić kulminacji fali powodziowej.
Na pytanie PAP, czy uda się więc uchronić Wrocław przed powtórką z 1997 r. profesor przypomniał, że zmodernizowano węzeł przeciwpowodziowy Wrocławia zwiększając jego przepustowość z 2100 m sześć. na sekundę do 2800 m sześc. na sekundę. „Mam nadzieję, że w trakcie obecnej powodzi przepływ nie przekroczy tej maksymalnej przepustowości” – powiedział. Jak zaznaczył jednak, wiadomo już, że „obecnie na Nysie Kłodzkiej wielkość przepływów wód przekroczyła te z 1997 r.”.
Magnuszewski odniósł się też do pytania, czy wycinki drzew potęgują takie zjawiska jak powodzie i czy zalesianie może im w jakimś stopniu przeciwdziałać. „Zalesianie generalnie ma znaczenie, ale dla poziomu zasobów wodnych, przy czym jest kwestia tego, jakie to są lasy i jaki jest wiek tych lasów. To wcale nie jest tak, że jak sobie posadzimy młody las w górach to będziemy mieli rozwiązany problem powodzi” – zaznaczył ekspert. Podkreślił, że las potrzebuje dziesiątek lat, żeby zaczął funkcjonować jako element retencji w zlewni rzeki. „Jeżeli opad, który powoduję powódź, np. dwukrotnie czy trzykrotnie przekracza miesięczną sumę opadów, to po prostu mówimy o katastrofie i to, jak użytkowany jest teren, ma już wtedy mniejsze znaczenie” – przyznał.
„Kotlina Kłodzka ma charakterystyczne ukształtowanie. Mamy tam potężny masyw Śnieżnika, z którego wszystkie rzeki spływają do Nysy Kłodzkiej. Dodatkowo góry intensyfikują efekt występowania opadów, bo wymuszają wznoszenie się mas powietrza i kondensacja pary wodnej” – zaznaczył Magnuszewski.
Jego zdaniem zbiorniki retencyjne powinny być w Polsce budowane i modernizowane. „Problem w tym, że wszystkie lokalizacje, które się do tego nadawały, już zostały wykorzystane” – zauważył Magnuszewski. Jego zdaniem jest „pewien margines możliwości” budowy polderów takich jak zbiornik Racibórz, na głównej rzece w dolnym biegu Odry, które mogą zbierać wodę, nieprzechwyconą przez zbiorniki retencyjne górskie” – podkreślił ekspert. (PAP)
Anna Bytniewska
ab/ malk/ jpn/