Europejska Lewica – inicjatywa hobbystyczna grupki przyjaciół czy zaplanowana zagrywka polityczna?



Europejska Lewica – inicjatywa hobbystyczna grupki przyjaciół czy zaplanowana zagrywka polityczna?

Ubiegłotygodniowa debata pokazała, że Maja Adamczyk kompetencji na bycie prezydentem nie ma, w wielu swoich wypowiedziach pokazywała, że do końca nie rozumie kompetencji prezydenta miasta, a jej program w dużej mierze opiera się na wywołaniu wojny ratusza z uczelniami wyższymi. Panuje powszechne przekonanie, że szans na prezydenturę nie ma, ale może odegrać w tych wyborach istotną rolę, bowiem część wyborców o poglądach lewicowych nie widząc innego komitetu z nazwą ,,lewicy” może zagłosować na nią sugerując się nazwą komitetu Europejskiej Lewicy. To byłyby głównie głosy stracone przez Rafała Bruskiego, który kandyduje z poparciem Nowej Lewicy.

 

Zanim przyjrzymy się komitetowy Europejskiej Lewicy cofnijmy się do jesiennych wyborów parlamentarnych. Wówczas w Pieraniu pod Inowrocławiem zarejestrował się komitet Europejskiej Lewicy – nazwa identyczna. Wystawił on jedynie kandydata do Senatu Łukasza Wegnera, była to wówczas w powiecie inowrocławskim i pozostałej części okręgu senackiego postać całkowicie anonimowa. Mamy zatem kolejną analogię z Mają Adamczyk i kandydatami na radnych, osobami które w żaden sposób nie były aktywne w życiu publicznym, ale do tego jeszcze wrócimy.

 

W okręgu inowrocławskim Nowa Lewica również nie miała swojego kandydata co wynikało z paktu senackiego, w ramach którego wspólnym kandydatem był były prezydent Inowrocławia Ryszard Brejza – zatem w pewnym sensie otoczenie mamy to samo. Jesienią w inowrocławskich kuluarach nie brakowało głosów, że Wegner został zarejestrowany, aby odebrać głosy Brejzie wynikając z poparcia paktu senackiego i zwiększyć szansę jego kontrkandydata wojewody Mikołaja Bogdanowicza. Sprawą zainteresował się Newsweek, gdzie w artykule pt. ,,Na tropie kandydata-widmo. Może zdecydować o wyniku w ważnym okręgu senackim”, Krzysztof Gawkowski, obecnie wicepremier, wprost sugerował, że Europejska Lewica i Wegner to jakiś trick polityczny. Wybory do Senatu wygrał Brejza, który uzyskał 44% głosów, nie dając większych szans Bogdanowiczowi. Wegner uzyskał 6,8% głosów, zatem w tamtych wyborach nie namieszał. Gdyby była jednak potrzebna druga tura – jak to ma w wyborach prezydenta miasta, to jego głosy mogły przesądzić o tym czy ona w ogóle by musiała się odbyć.

 

Łukasz Wegner w tych wyborach kandyduje do Rady Miejskiej Inowrocławia z listy Marka Słabińskiego, który słynie z poglądów bardziej liberalnych i wolnorynkowych. Trudno mówić o jakiejś lewicy w jego przypadku.

 

Anonimowa Europejska Lewica

O kandydatce na prezydenta Mai Adamczyk można powiedzieć jedynie tyle, że kojarzona jest kibicami bydgoskiego żużla. Nie mamy żadnej aktywności społecznej i politycznej, co również musi rzucać się w oczy. W wyborach może kandydować owszem każdy, ale wynika już ze zwyczaju, że są to osoby aktywne na jakiś polach społecznych – na radnych kandydują np. osoby angażujące się w organizacjach pomagających uchodźcom, zabiegające o lepszą opiekę nad niepełnosprawnymi, związane z radami osiedlowymi. Tutaj tak naprawdę nie mamy nic.

 

W czasie debaty prezydenckiej w bibliotece UKW Maja Adamczyk zasłynęła chociażby tym, że ma genialny pomysł na zwiększenie dochodów miasta w postaci emisji obligacji. Obligacje to jednak instrument dłużny, zresztą w Bydgoszczy stosowany – z raportu Fitch Ratings z kwietnia 2023 roku stanowią one aż 36% zobowiązań Bydgoszczy. Jak spojrzymy na ogólniki programowe Europejskiej Lewicy to i tu nie brakuje absurdów. Począwszy od obietnicy powrotu Collegium Medicum do Bydgoszczy – rzeczy w Bydgoszczy oczekiwanej, ale mało realnej w wykonaniu nieznanej nikomu prezydent, w sytuacji gdy przez 8 lat nie udało się zbudować w Sejmie większości, gdy leżał projekt obywatelski w tej sprawie. Europejska Lewica chce też skumulować bydgoskie uczelnie wyższe i utworzyć jeden Uniwersytet Bydgoski, co zaczyna robić fatalnie, bo obraża już w programie bydgoskie społeczności akademickie – W naszym mieście mamy swoisty „akademicki” podział dzielnicowy, gdzie zamiast jednej dużej uczelni z rozpoznawalną marką, mamy kilka niszowych uczelni wyższych. Stan ten wynika z braku dojrzałości bydgoskiego środowiska akademickiego, gdzie funkcjonuje kilka „dworów” ze słabymi książętami zamiast jednego porządnego z szanowanym królem.

 

W sytuacji, gdy Politechnika Bydgoska podjęła ogromne starania, aby być tą politechniką, trudno sobie wyobrazić, aby pod wpływem jakiegokolwiek prezydenta Bydgoszczy postanowiła zrobić krok do tyłu. Nie zmienią tego raczej też groźby programowe Europejskiej Lewicy – Jeśli nie będzie w tej strategii integracji, powinna być wstrzymana pomoc ze strony miasta dla uczelni publicznych.