Ewa Koman zrezygnowała z pracy w miejskiej spółce, ale od kandydatki na prezydenta wymaga się bardziej idących wyjaśnień

Fot: UM Inowrocław

Spór między byłymi zastępcami Ryszarda Brejzy, którzy stanął przeciwko sobie w wyborach to dominujący temat w inowrocławskiej polityce. Przed tygodniem kierujący inowrocławskim magistratem Wojciech Piniewski zarzucał Ewie Koman, iż ta może być członkiem zarządu Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej nie do końca legalnie. W tym tygodniu Koman zrezygnowała z tej funkcji.

 

Była wiceprezydent poza rezygnacją zarzuciła Wojciechowi Piniewskiemu, że ten nadużywa urzędu, aby prowadzić swoją kampanie wyborczą na prezydenta, jednocześnie zaprzeczała, aby w jakimkolwiek momencie złamała prawo. Skomentował to również Urząd Miasta Inowrocławia, dla którego rezygnacja Koman to potwierdzenie, że Piniewski miał rację.

 

Zostawmy na chwilę spór prawny

Rozbieżne głosy Wojciecha Piniewskiego i Ewy Koman to klasyczny przykład sporu prawnego, choć po rezygnacji Koman zapewne już nie będzie on rozstrzygnięty. Problemem jest tutaj jednak wątek etyczny, o którym wspomnieliśmy już jakiś czas temu, jako jedyne medium poddając pod wątpliwość pewne decyzje personalne wobec Koman.

 

Przypomnijmy – została ona odwołana z funkcji wiceprezydenta Inowrocławia jeszcze przez Ryszarda Brejzę w pierwszej połowie października. Brejza zdecydował się jednak na odwołanie jej nie w trybie natychmiastowym jak odwołuje się zwyczajowo wiceprezydentów, ale z 3-miesięcznym okresem wypowiedzenia, bez obowiązku świadczenia pracy. Czyli Koman przez kolejne trzy miesiące otrzymywała blisko 20 tys. zł wynagrodzenia, choć do pracy nie musiała chodzić. Chwilę po odwołaniu Koman została powołana do zarządu PGKiM, gdzie pobierała podobną pensję, czyli łącznie z tych dwóch źródeł prawie 40 tys. zł.

 

Od polityka, który chce być prezydentem Inowrocławia wymaga się, czegoś więcej niż odpowiedzi w stylu – wszystko było zgodnie z prawem. Bez rozstrzygania czy było, to na pewno było nieetyczne pobierać dwie pensje, gdy pracowało się tylko w jednym miejscu – inkasując miesięcznie więcej niż większość nauczycieli nie zobaczy przez dobre pół roku. Tak samo nie kwituje tych zarzutów odpowiadanie, że to walka polityczna jej konkurenta.