Ostatnie dni w skrócie można zrelacjonować w ten sposób, że Bydgoszcz jednomyślnie po raz kolejny powiedziała Toruniowi, że nie chce wspólnej metropolii, a toruńscy politycy zachowują się jak adorator, który nie potrafi pojąć, że druga strona nie chce. Wymyślając kolejne argumenty jak to wspaniale będzie razem, wchodząc jednocześnie w stalking.
Może się wydawać – w szczególności osobom z zewnątrz, że Bydgoszcz nie chce bo nie. Niekiedy pojawiają się artykuły, w mediach ogólnopolskich, o historycznym sporze bydgosko-toruńskim – jest to jednak wszystko spłycanie problemu. Ostatnie lata funkcjonowania we wspólnym wojewódzkie kujawsko-pomorskim pokazały, że strona toruńska nie respektuje żadnych dżentelmeńśkich uzgodnień oraz żyjemy w stanie ciągłej rywalizacji klasy politycznej z jednego i drugiego miasta. Gdy powstawało kujawsko-pomorskie była chociażby umowa, że marszałkowie będą się zmieniać rotacyjnie co kadencję – przez 25 lat mieliśmy tylko marszałka z Torunia. Zatem osobiście za niechęć w Bydgoszczy do współpracy z Toruniem odpowiada Piotr Całbecki, a bardziej jego chęć dalszego sprawowania władzy, który rozpoczyna właśnie piątą kadencje. Mało kto zdaje sobie sprawę, że to marszałek ma kluczowy wpływ na układanie listy wyborczej KO w Bydgoszczy, dlatego jeżeli radni bydgoscy będą źle głosowani, za pięć lat mogą nie dostać dobrego miejsca na liście. Dobrym przykładem będzie obecny radny Rady Miasta Bydgoszczy prof. Maciej Świątkowski, który wypadł z sejmiku za to, że za bardzo starał się o utworzenie Uniwersytetu Medycznego w Bydgoszczy poprzez zwrot Bydgoszczy Collegium Medicum. Po raz kolejny pojawiają się poważne wątpliwości co do sprawiedliwości podziału środków europejskich. Potencjalna metropolia też będzie miała przecież swój budżet.
Gdy rozmawiamy o metropoliach, mając takie doświadczenia nikt nie chce powtórki tego na tym szczeblu. Jak przypominam sobie batalię o ZIT przed 2015 rokiem, to dyskusja o tym jakie gminy wokół Bydgoszczy mają wejść w jego skład nie opierała się na badaniu powiązań, ale chodziło, aby było tyle samo gmin jak wokół Torunia, byle w papierach móc zachować znak równości. Bydgoszcz może mieć obawy, że Toruń będzie chciał narzucać swoją władzę, a Bydgoszcz będzie musiała ogranicząć członków metropolii na zachodzie, aby przypadkiem nie zachwiać polityczną równowagą. Owa polityczna równowaga w Toruniu wyrosła już bowiem do rangi jakiegoś bóstwa.
Nie chodzi jednak tylko o argumenty związane z władzą, bowiem polityka rozwojowa toruńska oparta jest o zupełnie inną filozofię niż bydgoska. W Toruniu gospodarka oparta jest głównie na nierynkowych usługach, czyli w skrócie można powiedzieć Urząd Marszałkowski i UMK. Bez tych instytucji Toruń mógłby mieć potencjał podobny Pile. Bydgoszcz stawia na gospodarkę rynkową, czyli przede wszystkim prywatny kapitał co przynosi rozwój gospodarczy. Toruń póki co dąży do tego, aby zrównywać się z Bydgoszczą w liczbie instytucji kultury, chociaż ma mniejszy potencjał ludnościowy, przez co bardziej obciążają one gospodarkę. Dług Bydgoszczy i Torunia w kwocie bezwzględnej jest podobny, ale z racji mniejszej populacji Torunia, na torunianina przypada znacznie większe obciążenie.
Gospodarczo Toruń nie ma szans z Bydgoszczą, dlatego dzisiaj robi wszystko aby politycznie się ożenić. Jeżeli dwubiegunowa metropolia nie powstanie, to przecież nikt nie zbuduje między tymi miastami muru. Bydgoszcz za sprawą swojego rynku pracy jest atrakcyjna dla torunian, ale też mieszkańców powiatu toruńskiego, czy chełmińskiego, które powinny stanowić rdzeń toruńskiego obszaru funkcjonalnego. Ta tendencja wszystko wskazuje, że będzie wzrastać i w pewnym sensem Toruń i tak będzie częścią Bydgoskiego Obszaru Funkcjonalnego, być może tylko nieformalnie. Zapewne zdają sobie sprawę z tych tendencji też w Toruniu, dlatego dążenie aby uzyskać jak największy wpływ na władze. Szkoda tylko, że nie pomyśleli o tym kilka tygodni temu, gdy dzielono stołki w Zarządzie Województwa i w prezydium Sejmiku Województwa (Bydgoszcz w tym gremium mnie ma żadnego przedstawiciela).