Ostatni okres przyniósł kolejne zaognienie relacji między Bydgoszczą i marszałkiem województwa Piotrem Całbeckim, który jak pokazują z kolei badania Ibris w Bydgoszczy oceniany jest jako działający na niekorzyść tego miasta. Przy tej okazji pojawiły się komentarze naszych czytelników, że mieszkańcy mogli lepiej wybrać, tę kwestię politycznie próbują wykorzystywać też radni. Wyjaśniamy zatem zawiłość ordynacji.
Głos na KO, do czego aktywnie zachęcał w wyborach samorządowych Prezydent, to głos na to, by marszałkiem był Piotr Całbecki. Bydgoska Platforma od lat nie przedstawiła skutecznej alternatywy. Im szybciej mieszkańcy Bydgoszczy to zrozumieją, tym dla naszego miasta lepiej.
– radny związany z PiS Paweł Bokiej, na Facebook-u.
Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, bo marszałka nie wybiera się bezpośrednio w wyborach, ale wyboru dokonuje 30 radnych Sejmiku Województwa. Czy, gdyby w Bydgoszczy wyniki byłyby inne i nie wygrała KO co za zarzut prezydentowi Bruskiemu stawia radny Bokiej, ale będący w opozycji PiS, to czy wówczas realnie coś by się zmieniło? Raczej nie, bo bydgoszczanie z grona tych 30 radnych, zgodnie z ordynacją wybierają tylko 5. W 2024 roku 3 mandaty zdobyło KO, a 2 PiS. Gdyby wyniki były radykalnie inne, to w skali województwa nie przyniosłoby to istotniejszej rotacji.
Politycznie pozycja marszałka Piotra Całbeckiego wynika z wysokiego jego poparcia w okręgu toruńskim, gdzie za sprawą jego fenomalalnego wyniku KO zdobyło 4 na 5 mandatów. Ten wynikł mógł być następstwem oceny polityki Całbeckiego, który ewidentnie stawia wyżej Toruń od Bydgoszczy. Zakładając jednak, że w okręgu bydgoskim PiS pokonuje KO, to paradoksalnie mogłoby nawet wzmocnić pozycję marszałka.
PiS w sejmiku też nie jest probydgoski
Jeżeli chodzi o piątkę bydgoskich radnych to związani z PiS Marek Gralik i Jarosław Wenderlich są tymi, którzy w głosowaniach stają za interesem Bydgoszczy, w przeciwieństwie do trójki radnych z KO, którzy bardziej kierują się dyscypliną marszałka. PiS wystawił wiosną 2024 roku jako kontrkandydata dla marszałka kandydaturę Gralika, ale w tajnym głosowaniu poparło go tylko 8 radnych, chociaż klub PiS-u liczy 11 radnych. Jeden radny PiS-u był nieobecny, ktoś z radnych tego klubu wolał Całbeckiego, był też jeden nieważny. Pokazuje to, że opozycja nie jest jednolicie probydgoska. W tej kadencji były głosowania np. za odebraniem samodzielności Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy w Bydgoszczy, gdy spora część PiS-u poparła stanowisko marszałka, w tym była bydgoska posłanka Ewa Kozanecka.
Granie zatem sejmikiem na użytek bydgoski jest ryzykowne tak naprawdę dla wszystkich formacji politycznych.
Przed wvborami nikt nie chciał rozmawiać o marszałku z Bydgoszczy
Trzeba przypomnieć też, że w kampanii wyborczej w 2024 roku oficjalnie żadna z formacji nie obiecała marszałka z Bydgoszczy. Piotr Całbecki był naturalnym kandydatem KO, ale PiS nie było wstanie wskazać alternatywnego nazwiska. Od wielu lat zachęcam, aby umówić się na model wyborów pośrednich jaki funkcjonuje przy wyborze szefa Komisji Europejskiej. Jest to zgodnie z umową dżentelmeńską kandydat tej grupy politycznej, która uzyska w skali Europy najwyższe poparcie. Ursulę von den Leyen wybrano, gdyż wygrała dwukrotnie Europejska Partia Ludowa. Taka formuła pozwala na organizowanie debat pomiędzy kandydatami. My czegoś takiego nie mieliśmy, bo tak naprawdę było tabu, aby przed wyborami rozmawiać o wyborze marszałka. Tabu podyktowane obawą, że jak by np. PiS przedstawił nazwisko z Bydgoszczy, to lista tej partii w Toruniu mogłaby stracić.
Radni bydgoszczan nie powinni jednak lekceważyć
Duży wpływ na układanie list wyborczych KO, także w Bydgoszczy miał marszałek, co może budować złudne przeświadczenie, że wystarczy mieć z nim dobre relacje, nawet za cenę lekceważenia bydgoszczan, aby potem uzyskać reelekcję. Historia pokazuje, że bydgoszczanie, zwłaszcza wyborcy KO, potrafią za taką pewność siebie ukarać.
Dość ciekawy pod tym względem był rok 2024, gdy najpierw mieliśmy wybory do Parlamentu Europejskiego. Liderem listy PO był wówczas przysłany z Warszawy Jan Vincent Rostowski, który zasłynął z wpadki w TVP Bydgoszcz z odmianą nazwy miasta – słynne ,,Bydgoszczu”. Uzyskał on bardzo dobry wynik w Toruniu, ale przegrał ze startującym z trzeciego miejsca Tadeuszem Zwiefką, kojarzonym bardziej z Bydgoszczą. Kluczowe okazały się tutaj głosy bydgoszczan.
W tym samym roku doszło wręcz do sensacji, gdy wicemarszałek województwa Edward Hartwich kandydujący z drugiego miejsca na liście nie został wybrany. Ta sprawa później przyniosła aferę, bowiem na konferencji prasowej wybrany zamiast niego prof. Zbigniew Pawłowicz wprost zakomunikował, że obiecywano mu bycie dożywotnio dyrektorem Centrum Onkologii jeżeli zrezygnuje z mandatu. To lekcja, którą warto aby odrobili radni Anna Niewiadomska czy prof. Jacek Woźny, bo pokazuje, że 2-3 miejsce na liście nic nie musi gwarantować.






