Czy w najbliższych latach będzie wojna? – to pytanie nie było przez ostatnie dziesiątki lat aktualne tak jak dzisiaj. Wiele pokoleń boryka się z tak poważną sytuacją po raz pierwszy. O możliwym konflikcie zbrojnym z udziałem Polski mówią już amerykańscy generałowie, takiego zagrożenia nie wykluczają członkowie polskiego rządu, o zagrożeniu mówi też szef PiS-u. Czy jednak to sprawiło, że w sferze debaty politycznej doznaliśmy jakiegoś otrzeźwienia?
No właśnie nie, a właściwie z roku na rok jest coraz gorzej, bo polaryzacja polityczna postępuje. Dzisiaj warto się cofnąć nie do 1918 roku, gdy Polska odzyskała niepodległość, ale do XVIII wieku gdy ją traciła na skutek upadku obyczajów politycznych. Wcześniej mieliśmy też bitwę pod Mątwami, gdzie zginęli weterani chociażby spod Kłuszyna, w imię wewnętrznego sporu politycznego. I rozbiór Polski był przecież nawet zatwierdzony przez polski Sejm. Dzisiaj z perspektywy lat wydaje nam się to wszystko zaskakujące, jak można było doprowadzić kraj do upadku, ale czy dzisiaj scena polityczna nie wygląda tak, że każda z partii twierdzi, że jej interesy można utożsamiać z żywotnymi interesami Polski, a coś takiego jak ponad tymi partiami dobro wspólne właściwie nie istnieje.
Dylematy dzisiejszych czasów
Polski system polityczny uchodzi za jeden z najbardziej stabilnych w Europie, ale z drugiej strony to Brytyjczykom możemy zazdrościć ponadpolitycznego consensusu w brytyjskich interesach. Rządy w Wielkiej Brytanii w ostatnich latach potrafiły się zmieniać nawet co kilka tygodni, ale nie wpływało to w żaden sposób na politykę zagraniczną. Dlaczego jest to takie ważne? Bo obce państwa nawet jak doprowadzą do dymisji jednego premiera, to znacznie trudniej im wpłynąć na politykę zewnętrzną, niż jak ma to miejsce w Polsce. Zresztą u schyłku I Rzeczypospolitej wpływy zagraniczne były normą – mało kto zdaje sobie sprawę, że najbardziej w to była zaangażowana wtedy Francja.
Polska nie jest dzisiaj od tego wolna, bo mamy chociażby rząd nastawiony na wspieranie Ukrainy, ale już ośrodek prezydencki jest wobec Ukrainy sceptyczny i w dużej mierze kierujący się aktualnym nastrojem wobec Ukrainy prezydenta USA Donalda Trumpa. Nie mamy zatem jednoznacznego wektora polityki zagranicznej, który jest realizowany niezależnie od tego kto w danym momencie rządzi. W tym zakresie polityka zewnętrzna jest zależna od tej wewnętrznej, a ta przecież w szczególności jest w demokracjach narażona na obce ingerencję. Wzrost antyukraińskich nastrojów podburzanych przez część polityków sprawia, że polski rząd stoi na uboczu europejskiej koalicji chętnych, tym samym nie jesteśmy w gronie decyzyjnych w Europie. Prezydent Karol Nawrocki w temacie Ukrainy również jest bardzo ostrożny, aby nie podpaść wyborcom sympatyzującym z Konfederacją.
Pytania na które politycy mogą się bać odpowiedzieć
Przejdźmy jednak do praktyki, czyli sytuacji z którymi możemy się mierzyć, ale aktualna sytuacja na scenie politycznej może sprawić, że politycy będą w decyzyjności sparaliżowani. Rosja atakuję Łotwę, Litwę i Estonię – co wtedy? Wysyłamy wsparcie, podejmujemy próbę oblężenia Kalingradu, który może stanowić zagrożenie dla Polski, czy czekamy na rozwój wypadków? Dzisiaj wielu polityków odpowie, że Rosja nie planuje agresji na państwa bałtyckie, więc tematu nie ma. Problem pojawi się jednak w sytuacji realnego zagrożenia.
Ostrzeżenie, że coś się może zmienić mieliśmy kilka tygodni temu, gdy do Polski wleciały rosyjskie drony. Do dzisiaj są politycy, które to kwestionują i zrzucają winę na Ukrainę. Prawdopodobieństwo, że do Polski wjadą rosyjskie czołgi wydaje się bardzo niewielkie, bo to nie przyniesie Moskwie celów strategicznych. Natomiast bardziej realne jest to, że zostaniemy zaatakowani na poważnie dronami i rakietami, co doprowadzi do zniszczenia naszej infrastruktury. Co wtedy? Jeżeli Rosja zaoferuje rozejm, w którym będzie domagać się abyśmy kupowali jej gaz i ropę (i niekoniecznie w drogich cenach), ale jednocześnie prowadzili spójną z Moskwą politykę zagraniczną. Czy wybierzemy taki pokój? Będzie on co prawda oznaczał ograniczenie suwerenności, ale unikniemy rozlewu krwi. A może już dzisiaj warto zgodzić się na takie warunki i uniknąć jakikolwiek konflikt z Rosją? Nie brakuje przecież takich głosów – w szczególności osoby posługujące się symboliką patriotyczną chętnie głoszą, że to nie nasza wojna, a Kijów powinien przegrać tę wojnę. Warto takie pytania sobie zadawać w Święto Niepodległości, aby formułować czym ona dla nas jest.
Na dzisiaj zagrożenie ze strony Rosji jest mniejsze z tego powodu, że ma ona potężne problemy na froncie z Ukrainą. Czy dzisiaj rozejm korzystny dla Rosji byłby korzystny dla Polski? Mi się wydaje, że nie, bo dałby Rosji czas na odbudowanie swojego potencjału wojskowego. Nie brakuje jednak osób, które na każdym kroku podkreślają, że są patriotami, które liczą na szybki pokój w którym Ukraina wypadnie jako strona przegrana – bo przecież za Wołyń im się to należy.
Mamy do czynienia z politycznym tyglem, w którym coraz widoczniejsza jest polaryzacja, podobnie wyglądało to też w XVIII wieku.






