Czy ZIT bydgosko-toruński w mediach ratuszowych byłby prezentowany jako sukces?



Czy ZIT bydgosko-toruński w mediach ratuszowych byłby prezentowany jako sukces?

Co w tym złego, że Urząd Miasta Bydgoszczy wydaje swoje media? Pyta cześć polityków koalicji, zdecydowanie zdziwionych krytyką ze strony opozycji, a zwłaszcza bydgoskich mediów. Skoro próbuje się zasiać wątpliwość, że krytyka ta może być nieuzasadniona, spójrzmy na tę sprawę w oparciu o konkretną sprawę.

 

Bydgoszczą Platforma Obywatelska rządzi wraz z Lewicą od 2010 roku, z małą przerwą. W 2014 roku doszło do rozpadu koalicji po głosowaniu nad utworzeniem ZIT Bydgosko-Toruńskiego. Przypomnijmy – najpierw bydgoskie siły polityczne zawarły consensus, że Bydgoszcz tworzy ZIT bez Torunia, ewentualnie w roli Torunia jako tylko miasta satelickiego. Po naciskach wicepremier w rządzie PO-PSL Elżbiety Bieńkowskiej prezydent wymusił na radnych zaakceptowanie bydgosko-toruńskiego ZIT, co zostało odebrane jako krok w kierunku metropolii bydgosko-toruńskiej. Nie jest moim celem wypominać po prawie dekadzie tego co jest przeszłością, w szczególności gdy w ostatnich latach prezydentowi Rafałowi Bruskiemu udało się doprowadzić do odejścia od tematu metropolii bydgosko-toruńskiej w dokumentach strategicznych, nowy ZIT Bydgoszcz również utworzy samodzielnie. Oczywiście to też zasługa innych osób, które wspierały wspólny front.

 

Spójrzmy jednak na to wszystko z perspektywy 2014 roku. Tamto głosowanie (ZIT bydgosko-toruński zaakceptowano przewaga zaledwie jednego głosu) jak mało który dzieliło bydgoską klasę społeczną, nie brakowało krytyki ze strony organizacji pozarządowych. I teraz zasadnicze pytanie – jak by ten temat był prezentowany przez ,, Bydgoszcz Informuje „? 

 

 Czy w tych mediach pojawiły by się apele opozycji i organizacji pozarządowych, aby tej decyzji nie podejmować czy zamiast tego staranno by się usprawiedliwiać działania ratusza oraz narrację wicepremier Bieńkowskiej? To jest pytanie zasadnicze dla naszej lokalnej demokracji. Niestety pytanie retoryczne, bo osoby tworzące treści podlegają prezydentowi i trudno się spodziewać, aby skrytykowali swojego szefa. Przed tego typu zależnościami już wiele lat temu przestrzegali eskperci w raporcie ,,O stanie samorządu „, przestrzegającym przed mediami wydawanymi przez samorządy.

 

Dlatego media mogą pełnić swoją misję, czyli kontroli władzy tylko jeżeli są same od niej niezależne. Trudno bowiem aby ratusz sam siebie kontrolował. Wydarzenia z 2014 roku powinny być też przestrogą dla bydgoskiej Lewicy, która obecnie bezkrytycznie popiera aktywność wydawniczą ratusza, ale gdyby powtórzyła się sytuacja z 2014 roku, to raczej to narzędzie byłoby wykorzystane przeciwko tej sile politycznej. W polityce natomiast wszelkie sojusze bywają kruche. 

 

Kontorla społeczna rządzących miastem będzie jednak trudniejsza, gdy ratusz prowadzi agresywna ekspansję swojego tytułu z wykorzystaniem środków publicznych, to jest próba zrzucenia mediów niezależnych na margines. Patrząc na to jak takie media samorządowe działały w innych miastach, chociażby w pobliskim Inowrocławiu zakladam, że ratuszowy tytuł docelowo nie spełni stawianych wobec niego celów politycznych, ale skutki zdemolowania rynku medialnego będziemy odczuwali bardzo długo. Obecnie w Inowrocławiu około 80% wszystkich treści wytwarzanych jest przez ratusz.

 

Faktem bezposenum jest to, że są media które wspierają formacje związane ze Zjednoczona Prawicę, co również wynika z ich zależności wobec rządu. Robienie tego samego przez samorządy doprowadzi jedynie do spolaryzowania mediów i zdominowania przestrzeni przez treści wygodne dla Zjednoczonej Prawicy i Platformy Obywatelskiej. Pozostałe formacje oraz organizacje społeczne (te niezależne, czyli podejmijace trudne dla rządzących sprawy) znajdą się też na marginesie.

 

 

Główny powód wydawania swoich mediów, jaki prezentuje ratusz, to rzekome prawo mieszkańców Bydgoszczy do informacji. Od bycia biuletynem ratuszowe media już jednak odeszły i teraz próbują udawać niezależne media, natomiast osoby je tworzące nie kryją, że mają ambicje zdominować lokalny rynek medialny, do czego wykorzystują publiczne ś

 

Partyjny bełkot to nie informacja

Tego zwrotu będącego parafrazą hasła z okresu stanu wojennego nie należy porównywać do sytuacji z lat 80., ale symbolicznie coś jest na rzeczy Po spolaryzowaniu mediów nadal czytelnicy będą mieli co prawda wybór co chcą czytać, czy informacje bliższe formacji rządzącej w kraju, czy może w lokalnym samorządzie. Będą jednak przekazy zawsze kreowane tak, aby były korzystne dla interesu wydawcy. Rzeczywistość co do zasady nie jest natomiast czarno-biała, z tego też powodu przestrzeń medialna zdominowana zostałaby przez ,,partyjny bełkot”, który informacją nie jest. Na pewno taka forma informowania nie będzie atrakcyjna dla czytelnika, który nie chce tylko czytać o danym polityku w superlatywach, ale też mieć świadomosć jakie popełnia potknięcia. Wzloty i upadki w wykonaniu polityków to natomiast samo życie, a rolą mediów jest pokazywanie zarówno tego jednego i drugiego – napisze więcej, to jest w tej profesji najpiękniejsze.

 

Gdy przed rokiem NIK podsumował wykonanie budzetu państwa wskazał na dwa elementy – Polska miała w Unii Europejskiej jeden z naniśzych długów, co na pewno jest rzeczą pozytywną dla rządu, ale też wskazano, że mieliśmy prawie najwyższą inflację, tę kwestią rząd wolałby już pominąć. W polaryzacji medialnej – jedne media podkreślają pierwszy aspekt (aby budować pozytywny wizerunek rządu), inne drugi aspekt (aby pokazać potknięcie rządu). Obrazem rzeczywistości jest jednak pokazanie obu kwestii. Weźmy jednak przykład lokalny – bunt w MZK jaki odbył się pod koniec czerwca, pokazał on dość trudną sytuację w MZK oraz to, że możemy mieć wiele do życzenia od jakości funkcjoowania bydgoskiej komunikacji mieskiej. Nie uciekniemy jendak też od tego, że ten protest był nielegalny, pominięto kluczowe dla prowadzenia sporów zbiorowych procedury i powstaje wątpliwość, czy było to uczciwe działanie wobec osób, które straciły prawo dojazdu do pracy.