14 stycznia dowiedzieliśmy się, że wyciekła do internetu baza 1,7 mln zapisów dotyczących wyposażenia polskiej armii. Ministerstwo Obrony Narodowej w komunikacie incydent jednak bagatelizowało twierdząc, że nie były to dane o charakterze tajnym. Sprawę wyjaśnia prokuratura, ale dla polskiej opinii publicznej temat umarł, w końcu od tego czasu wydarzyło się wiele innych rzeczy. Temat jednak żyje, roznoszony jest przez media z całego świata.
Wstępne ustalenia wykazały, że do wycieku doszło w Inspektoracie Wsparcia Sił Zbrojnych, stąd też w większości publikacji pojawia się wzmianka, że doszło do niego w Bydgoszczy, gdzie ta jednostka ma siedzibę.
Poland: huge military data leak – czytamy w tytule publikacji francuskiej agencji prasowej Associated Press, która dalej co prawda informacje, że zdaniem polskiego MON to nie są tajne dane. Cytując Onet AP wskazuje, że te dane zabezpieczyły najbezpieczniej służby rosyjskie i chińskie.
Depesza Associated Press pojawiła się m.in. w amerykańskim Washington Post oraz na wielu portalach. Trudno oszacować zatem ile razy została ona przedrukowana, ze wzmianką, że do wycieku doszło do Bydgoszczy, bo takowa znalazła się w depeszy.
O wycieku w Bydgoszczy informują też portale operujące w języku niemieckim, a także rosyjskie. Te ostatnie najprawdopodobniej chcą pokazać przez to słabość Polski i NATO.