Pielgrzym chce przejść z krzyżem wzdłuż i wszerz. Ostatnio był na Kujawach – co nim kieruje?



Michał Ulewiński ma 27 lat, zasłynął w Polsce swoją pierwszą pielgrzymką z wielkim krzyżem i postanowił przejść nasz kraj na trasie prowadzącej od Zalewu Wiślanego po Giewont, a następnie przez Gniezno do Sokółki obok Warszawy. W ten sposób na mapie Polski stworzył ogromny krzyż. Ostatnio był w gminie Kruszwica.

 

– Moim marzeniem jest, aby powstało społeczeństwo, w którym Chrystus jest królem w każdym aspekcie naszego życia – odpowiadał. Projekt Michała zajmie kilka lat i zostanie zapoczątkowany od Rewersu Cudownego Medalika, a dokładnie od nakreślenia na Polsce znaku krzyża wpisanego w literę M. Mężczyzna rozpoczął swoją pielgrzymkę 24 czerwca w Święto Najświętszego Serca Pana Jezusa i zajmie około dwóch miesięcy.

 

Pielgrzyma spotykamy w Łagiewnikach. Tam pyta nas o dalszą drogę do kolegiaty, spod której odbierze go jedna z kruszwickich rodzin. Jak sam wskazuje, GPS prowadzi go czasem krętymi drogami, ale sam nie zraża się trudami wędrówki. Prowadzimy go zatem wzdłuż Gopła, a nie przez centrum miasta. Jest ponad 30 stopni Celsjusza a w centrum miasta gdzie panuje „betonoza” ta temperatura jest dużo wyższa. Każdy kilometr w cieniu lub w chłodniejszej aurze jest zatem bardzo istotny, zwłaszcza że nasz pielgrzym wędruje ponad 30 kilometrów każdego dnia.

 

– W każdym skrajnym punkcie stanie 3-metrowa kapliczka z figurą Matki Bożej Niepokalanej, w sumie stanie 12 kapliczek i w ten sposób powstanie znak krzyża wpisanego w literę M. W roku 2023 zostanie stworzonych 12 kolejnych kapliczek otoczonych barierką w kształcie gwiazdy i zostaną umieszczone na terenie Polski w takich miejscach, aby odwzorować gwiazdy z Cudownego Medalika – mówi nam Michał Ulewiński.

 

Dzieło Michała można wspierać za pośrednictwem portalu zrzutka.pl. Sama wędrówka jak przyznaje pielgrzym, potrwa nawet do 60 dni.

 

– Zdaje sobie sprawę, że co jak co, ale to niecodzienny widok. Ludzie, których mijam, różnie reagują. Zawsze patrzę na ich reakcję. Często mijam kierowców, którzy są w szoku, widząc ten widok. Zazwyczaj rozmawiają przez telefon niestety – mówi nam Michał.

 

Całe dzieło postawienia 24 kapliczek może wynieść nawet 480 tysięcy złotych. Nie jest to jednak cena wygórowana biorąc pod uwagę dzisiejsze ceny.

 

Wędrując z pielgrzymem, mijamy boisko stadionu piłkarskiego. Przypominamy o historii zbrodni w Łagiewnikach na polskich obywatelach oraz Niemców, którzy zmarli wskutek chorób na terenie rosyjskiego obozu po 1945 roku.

 

– Raz udało mi się zrobić nawet 44 kilometry. Wyłączyła mi się wtedy nawigacja i w sumie to był koniec tej wędrówki. Obecnie 30 kilometrów przy takiej pielgrzymce to maksymalny odcinek. Wczoraj udało się co prawda pokonać odcinek od Konina do Skulska i był on wiele dłuższy – wyjaśnia nam Michał.

 

 

Pielgrzyma pytamy także o sam krzyż. Chcemy wiedzieć jak bardzo jest ciężki. To kluczowe w tej wędrówce bowiem powoduje, że zadanie pokonania takich odległości staje się arcytrudne.

 

– Jak go ważyłem przed pielgrzymką, to ważył około 19 kilogramów. Prawie trzy kilo waży blacha na końcu krzyża o wadze około 3 kilogramów. W plecaku mogę mieć około 10 kilogramów – wylicza.

 

W rozmowie przypominamy, że rzymski legionista, idąc na podbój Europy, Azji i Afryki pokonywał około 30 kilometrów (maksymalnie 37 km) dziennie z rynsztunkiem 30 kilogramów (maksymalnie 36 kilogramów). Nasz pielgrzym najwyraźniej nie ustępuje nawet wojownikom „Wiecznego Miasta”.

 

– To trzeba mieć siłę. Po tej trasie wczoraj miałem bardzo spuchnięte nogi. Modlitwa dodaje mi sił – mówi nie przestając nieść trzymetrowy krzyż.

 

Razem podziwiamy nadgoplański krajobraz. Choć żar się leje z nieba, a kolegiata jeszcze nie chce wyłonić się zza drzew. W oczy pielgrzyma rzuca się wieża ciśnień. Wyjaśniamy mu, że turystom często myli się ona z Mysią Wieżą. Wspominamy też o hejnale.

 

– Ładna budowla. Powinni u góry jakąś kawiarnię zrobić. Ładne macie tutaj widoki – mówi wspominając, że podobały mu się także okolice Ślesina. Pielgrzyma prowadzimy tak, aby nie musiał iść z krzyżem „pod górę” na ulicy Portowej.

 

– Pod górę to ja miałem dwa lata temu jak wchodziłem na tereny Podhala. Górki były wszędzie. Czasem niewielka górka powodowała, że trzeba było się zatrzymać i napić-dodaje.

 

Z krzyżem mijamy mieszkańców na tzw. dużym moście. Nie kryją zdziwienia. Niektórzy wodzą po pielgrzymi wzrokiem. Na twarzach rysuje się zaskoczenie.

 

– O! Widzę już tę kolegiatę. W sumie to ja się cieszę, że pan się pojawił, bo w innym przypadku musiałbym sobie zrobić przerwę, a tak idę wprost do celu – wyjaśnia Michał, który zwraca uwagę m.in. na kłódki, które wiszą na tzw. dużym moście.

 

Niosąc krzyż obok Michała, pytamy jeszcze, jak wyglądają jego noclegi. Czy trasa jest „naszpikowana” miejscami, gdzie może się zatrzymać.

 

– Nie ma takich miejsc. Wszędzie Bóg zsyła ludzi, którzy chcą pomóc. I zawsze jest nocleg. Dzisiaj akurat się zatrzymuje u ludzi, których już poznałem wcześniej, ale nie ma z tym nigdy większego problemu – kwituje.

 

Rozstajemy się pod kolegiatą. Wymieniamy się też naszymi „sprzętami”. Michała zabiera wspomniana już rodzina, a rankiem rusza do Rojewa. Na chwałę Bożego Królestwa.