Dzisiaj mamy szósty dzień jak nie jeżdżą tramwaje i autobusy MZK, do dzisiaj jednak strajkujący nie wyjaśnili w sposób przekonujący kto dał im prawo do skomplikowania życia dziesiątek tysięcy, a może i nawet setek jak wliczymy mieszkańców gmin ościennych. Często osób znacznie mniej zarabiających od pracowników MZK, bo w naszej kulturze z transportu zbiorowego korzystają zazwyczaj osoby, których nie stać na utrzymanie samochodu (choć ostatnio to się zmienia). Gadanie – nie mieliśmy wyboru – jest co najmniej mówiąc nieprzekonujące. Sam protest prowadzony w sposób łamiący prawo jest również niedopuszczalny.
Zgodnie z przepisami strajk generalny należy ogłosić na 5 dni przed, aby obywatele byli poinformowani o uciążliwościach. Tutaj przypomnijmy – w czwartek po południu do mediów wyciekły nieoficjalne informacje, że może w nocy zacznie się strajk, ale nie był to żaden wyraźny komunikat, stąd też mieszkańcy dopiero w nocy dowiedzieli się z internetu, że autobusy i tramwaje nie jeżdżą. Nie chodzi mi tutaj o kazuistyczne rozważanie o ustawie, ale o zwykłą przyzwoitość. Gdyby dano te kilka dni, to mieszkańcy mogli by się na uciążliwości przygotować, a tak wiele osób spóźniło się do pracy, ktoś mógł nie dotrzeć do lekarza.
Zdaje sobie sprawę, że wiele grup zawodowych zarabia zbyt mało, z uwagi na szalejącą inflację, gdy pod koniec ubiegłego roku na sejmiku wojewódzkim pojawił się pomysł podwyżki diet radnych, mocno podnosiłem, że w pierwszej kolejności należy zająć się pracownikami kultury, gdzie sporo osób zarabiało zaledwie najniższą krajową. Ogólnie sytuacja całej budżetówki do pewnego szczebla nie jest zbyt dobra, tylko oni nie mogą sparaliżować życia tysiącom osób. Gdyby zaczęła strajkować np. opera, to najwyżej zostałaby zamknięta i większość mieszkańców specjalnie by tego nie odczuła. Skoro MZK domaga się po 1 tys. podwyżek, to gdyby spełnić te żądania ze środków samorządu, to tym samym oznaczałoby pozbawienie ewentualnej podwyżki innej grupy zawodowej w budżetówce. Wykorzystywanie tego, że ma się siłę zablokowania transportu zbiorowego w całym mieście jest po prostu nie sprawiedliwe, wobec tych którzy też nie zarabiają satysfakcjonująco, a nie mają takich możliwości. To jest egoistyczne. Można dodać jeszcze wypowiedzi na spotkaniu z prezydentem, w których ze strony protestujących padło np. sformułowanie, że Bydgoszcz ma jedne z tańszych biletów autobusowych, co mogło sugerować możliwość ich podniesienia dla sfinansowania podwyżek. Teraz na konferencji prasowej strajkujący twierdzą, że to nie prawda, ale spotkanie było publiczne i na nagraniu z niego wyraźnie to widać.
Sam strajk jest mocno zagadkowy, bo z tego co wiem toczyły się rozmowy z udziałem związków zawodowych także o wyższych wynagrodzeniach i na przełomie czerwca i lipca mogło się coś rozstrzygnąć, zagadką jest już to, dlaczego gdy rozmowy wydawały się, że są na dobrej drodze, nagle dochodzi do tak drastycznego strajku? Kto i dlaczego go zainicjował?
Być może liczono, że pod takim naciskiem uda się szybko wywalczyć podwyżki o wspomniany tysiąc złotych, ale prezydent Bydgoszczy jasno dał do zrozumienia, że tych postulatów nie spełni. Żadna stron teraz nie może się cofnąć, jeżeli chce wyjść z twarzą. Samorząd nie może ustąpić także z innego powodu – jeżeli ulegnie żądaniom strajku, który nie jest zgodny z prawem, otworzyłoby niebezpieczny dla polskiej praworządności precedens.