Dzisiaj nie ma czego wiwatować, trzeba wziąć się do roboty (felieton urodzinowy)



Fot: Bartosz Bieliński

Dzisiaj przypadają 677 urodziny Bydgoszczy – trudno jednak beztrosko świętować, gdy mamy świadomość, że przygotowywana do budowy szybka kolej ominie Bydgoszcz szerokim łukiem. Znajdziemy się trochę jakby na peryferiach, bo koncepcja rządowa (zaczerpnięta z opracowań poprzednich rządów) nie przewiduje u nas szybkich prędkości powyżej 200 km/h. Gdy kilka lat temu były perturbacje z drogą S5, wówczas potrafiliśmy ponad podziałami politycznymi o to walczyć, dzisiejsza tragedia Bydgoszczy polega na tym, że już tego nie potrafimy.

Wydaje mi się, że główna przyczyna tego, że bydgoskie sprawy przestały jednoczyć, jest wymieszanie się samorządności z sejmową polityką. Dobrze, że bydgoscy samorządowcy to dostrzegają, ale już fatalnie, iż zamiast szukać błędów u siebie, widzą je tylko u przeciwnikach.

 

Zacznę jednak od kryzysu we współpracy parlamentarnej, gdy jeszcze kilka lat temu nie dziwiło nikogo, gdy bydgoscy posłowie i senatorowie organizowali wspólne konferencję, które dotyczyło zabiegania o bydgoskie interesy. Ta współpraca już poważnie kulała w poprzedniej kadencji parlamentu (przed 2019 rokiem), w obecnej kadencji nie powołano nawet zespołu parlamentarnego, więc nie ma nawet płaszczyzny do współpracy ponad podziałami politycznymi. Nie odbywają się też spotkania parlamentarzystów z prezydentem Bydgoszczy, które w przeszłości były regularne i służyły bydgoskim sprawom. Ostatnio tego typu spotkania niosły już częściej spory niż consensus. Widać to chociażby na przykładzie poprawki Lex Biziel, która zablokowała plany rektora UMK – poprawka wyszła wręcz na ostatnią chwilę z klubu PiS-u, została przegłosowana przy sprzeciwie bydgoskich posłów Koalicji Obywatelskiej. Nie zamierzam ich bronić, bo brak świadomości (choć w parlamencie, gdy każdy klub desygnuje posłów prowadzących daną sprawę to się może zdarzyć) czego dotyczy poprawka nie jest niczym czym można się szczycić, to mój niepokój budzi to, że nikt z autorów poprawki z PiS-u nie próbował budować tutaj porozumienia ponad podziałami – słuchajcie zgłosiliśmy probydgoską poprawkę, poprzyjcie – zamiast tego wykorzystano tę sytuację, aby pastwić się nad posłami KO, czyli na potrzeby bieżącej rywalizacji politycznej. Tutaj się udało, ale taka postawa może sprawić, że w przyszłości jako Bydgoszcz coś dużego przez to przegramy.

 

Opozycja w bydgoskim samorządzie od dłuższego czasu można odnieść wrażenie, jakby wyżej od reprezentowania interesu mieszkańców stawiała bycie rzecznikami rządu w terenie. Wyniku to jednak z niezrozumienia tego, że celem Rady Miasta jest reprezentowanie interesów Bydgoszczy i jej mieszkańców, a nie rozstrzyganie czy dana polityka rządowa jest dobra. Dobrym przykładem niezrozumienia swojej funkcji może być ostatnie stanowisko do rządu popierające postulat samorządowców, w tym prezydenta Bydgoszczy, aby renegocjować stawki dotyczące dostawy gazu dla instytucji miejskich, z uwagi na spadek cen gazu na rynkach. Pojawianie się w tym miejscu argumentów, że skoro zawarto już taką umowę to trzeba się jej trzymać jest niepotrzebne. Zadaniem radnych nie jest bowiem wcielanie się w rolę niezależnego trybunału i warzenia racji, ale reprezentują oni interes konkretnej strony Miasta Bydgoszczy i powinni dążyć do najbardziej korzystnych dla niego rozstrzygnięć. Zdarzały się też owszem stanowiska inspirowane przez Koalicję Obywatelską, gdzie nie brakowało złośliwości pod adresem rządu czy np. popieranie jakiś protestów. Nie można jednak wszystkich inicjatyw radnych wrzucać do jednego worka, co od dłuższego czasu opozycja robi.

 

Jako mieszkaniec, ale myślę, że podobnie patrzy na to wielu bydgoszczan, oczekuje od prezydenta miasta, niezależnie kto nim jest, aby uzyskiwał dla Bydgoszczy jak najwięcej. Polityka rządzi się jednak takimi prawami, że więcej dostają ci, którzy potrafią skuteczniej o to zabiegać. Dlatego wręcz trudno jest pojąć, gdy radni opozycji próbują przekonywać, że Bydgoszcz dostaje dużo, przez co oczekiwania prezydenta miasta są zbyt duże. Na sesjach Rady Miasta byliśmy świadkami wypowiedzi sugerującymi, że Bydgoszcz ma się dzielić z mniejszymi gminami.

 

Jeżeli chodzi o koalicję rządzącą miastem, to trzeba zacząć od tego, że od kilkunastu lat w prezydium Rady Miasta nie zasiada żaden przedstawiciel opozycji, co zawsze powinno budzić kontrowersję. Po stronie władzy niepokojące zjawiska widzimy od nieco krótszego czasu, gdy ratusz przeszedł w tryb wyborczy. W listopadzie dowiedzieliśmy się, że z powodów finansowych planuje się zrezygnować z jednej z ważniejszych marek promocyjnych Bydgoszczy Steru na Bydgoszcz, jednocześnie były środki na tworzenie mediów propagandowych. Gdy opozycja zgłosiła w ramach poprawki przesunięcie tych środków na organizację Steru, to ratusz zmienił swoje zamiary. Ta sytuacja pokazuje, że priorytety nie zawsze idą za interesem Bydgoszczy. Od kilku miesięcy mamy też sytuację, że profile w mediach społecznościowych, tworzone pierwotnie z myślą promocji miasta, teraz wykorzystywane są jako clicbaity, do budowania popularności mediów ratuszowych, poprzez wrzucanie np. informacji o popełnianych na terenie Bydgoszczy przestępstwach. Nie służy to w budowaniu pozytywnego wizerunku Bydgoszczy na zewnątrz. Dużo można by napisać o kwestiach obywatelskich mediów ratuszowych, ale z uwagi na to, że w ostatnich tygodniach dużo o tym pisałem, dzisiaj tylko delikatnie o tym napominam.

 

Za naszych przeciwników Bydgoszcz upadnie

Czym będzie bliżej wyborów, tym kwestia interesu Bydgoszczy będzie się częściej pojawiać w przestrzeni publicznej, nie zanosi się jednak na współpracę ponad podziałami politycznymi, ale na pewno pojawi się aspekt negatywny – czyli straszenie, że jak wygra wybory parlamentarne przeciwnik, to Bydgoszcz będzie marginalizowana. Najlepszym komentarzem do tego będzie cytat z Pisma Świętego – kto jest bez winy…., a jak to jest w rzeczywistości doskonale wiemy. Nie przekona mnie żaden polityk PiS-u, że finanse Bydgoszczy na reformach podatkowych zyskały, o tym, że na pewno możemy mówić o stracie wskazują nawet oficjalne pisma wiceministra Skuzy, owszem uczciwość nakazuje napisać, że jako obywatele mamy mniejsze podatki. Tak samo niezależnie jak będziemy zaklinać rzeczywistość, to w przeliczeniu na mieszkańca Bydgoszczy z rządowych programów Bydgoszcz nie zalicza się do najbardziej obdarowanych.

 

Z drugiej strony wielu z nas do dzisiaj pamięta jak wicepremier rządu narzuciła, wbrew sprzeciwowi bydgoskiego samorządu, ZIT bydgosko-toruński. Skoro zatem nikt nie jest bez winy, Bydgoszczą nie powinno się grać w kampanii.

 

Wróćmy do szybkich kolei

Felieton rozpocząłem od nawiązania do planów budowy szybkich kolei, które omijają Bydgoszcz. Plany są nam doskonale znane – zakładam, że samorządowcy je dokładnie przestudiowali – i niestety zauważam, że nikt się nie zrobi. Samotnie próbuje co prawda problem sygnalizować Samorząd Województwa Kujawsko-Pomorskie, nawet marszałkowscy planiści przestawili alternatywne – zgodne z interesem województwa plany. Większej koalicji póki co jednak w kujawsko-pomorskim nie udało się zbudować. Bydgoszcz nawet nie ma swojej koncepcji, o którą można by zabiegać. Jedną z przyczyn tego, oprócz tych politycznych które wymieniałem w tym tekście, będzie też śmierć w 2019 roku Łukasza Chojnackiego, polityka wywodzącego się z Lewicy, który zainaugurował wiele działań ponad podziałami politycznymi, jego spojrzenia dzisiaj bardzo brakuje.

 

Żeby jednak była z tego wszystkiego jakaś pueta – warto dzisiaj zainaugurować symbolicznie walkę o szybką kolej dla Bydgoszczy, a w kolejnych miesiącach ją podjąć. Bez niepotrzebnych wymówek.