Wprowadzenie zabytkowych autobusów, które zostały z regularnych linii już dawno wycofane, naraża na śmieszność zewnętrzny wizerunek Bydgoszczy jako miasta rozwijającego się i nowoczesnego, z kolei mieszkańcom ten akt desperacki tylko pokazuje, że transport zbiorowy się jeszcze bardziej zwija, a ratusz już dawno stracił nad wszystkich inicjatywę i ma wręcz związane ręce. W ostatnim czasie to jednak nie jedyne zmartwienie prezydenta Rafała Bruskiego, nawarstwienie się różnych spraw sprawia, że trochę Bydgoszcz stała się w odbiorze pod względem zarządczym miastem z dykty i paździerza. Rekordowe nakłady na propagandę ratusza w tym wypadku przynoszą paradoksalnie odwrotny efekt.
Oprócz problemów z komunikacją miejską mamy jeszcze widoczną kapitulacje władz miasta w temacie Park&Ride oraz niefortunną inwestycję związaną z budową kanalizacji deszczowej, w efekcie mamy poważne problemy komunikacyjne na Moście Pomorskim.
W przypadku inwestycji wodociągowych trzeba mówić o dużym pechu, bo te inwestycję planowano zrealizować wcześniej, ale niefortunny zbieg okoliczności sprawił, że jest realizowana na ostatnią chwilę. Trudno w tym wypadku jednak merytorycznie komuś coś zarzucić. Most Pomorski to również pech, bowiem dawał on wcześniej symptomy bycia już wyeksploatowanym (rok budowy 1970). Nawet jeśli nie realizowano by w jego sąsiedztwie teraz żadnych inwestycji i przez to nie doszłoby do naruszenia jego konstrukcji, to zapewne za rok, dwa, a może trzy, ten problem i tak dałby o sobie znać. Pechowo wyszło to teraz.
Nie oznacza to jednak, że wokół inwestycji wodociągowych wszystko było idealne, największe błędy popełniono w komunikacji społecznej. Często o tym, że w danej części miasta pojawią się utrudnienia dowiadywaliśmy się na dwa dni przed, o wstrzymaniu całkowitym ruchu tramwajów po ulicy Gdańskiej dowiedzieliśmy się z ledwo tygodniowym wyprzedzeniem. Te błędy rozgoryczyły wielu mieszkańców, ratusz próbując ratować sytuację wydał wówczas na samą kampanie promującą tę inwestycję w serwisach Google Ads i YouTube 20 tys. zł, choć pośrednio była to tak naprawdę reklama ratuszowych mediów ,,Bydgoszcz Informuje”, które dla wielu odbiorców kojarzą się z byciem ,,tubą propagandową władzy”, co osłabiało skuteczność przekazu. Informowanie o planowanych zamknięciach na kilka dni przed mogło potęgować wśród mieszkańców ocenę, iż nikt nad tym wszystkim nikt nie panuje, zupełnie inaczej wyglądałoby to, gdyby przedstawiono odpowiednio wcześniej odpowiedni harmonogram.
O Park&Ride nie ma sensu już pisać
Temat Park&Ride przestał być medialny, nie oznacza to jednak, że problemu nie ma, ani nie jest on widoczny dla mieszkańców. Tysiące bydgoszczan mijają każdego dnia puste parkingi, a bierna postawa samorządu sprawia, że w odbiorze społecznym jest to traktowane jako porażka prezydenta. Ratusz pomysłu nie ma właściwie żadnego, kilka tygodni temu wiceprezydent Mirosław Kozłowicz wyraził życzeniową nadzieję, że może po rozszerzeniu strefy płatnego parkowania (której nie udało się rozszerzyć bodajże już w ponad dwa lata od uchwalenia) wymusi się większą frekwencję na Park&Ride. Nowe parkometry mają być dostępne najszybciej późną wiosną, dopiero potem się przekonamy, czy to coś poprawi czy też nie. Wiele razy pisaliśmy o tym, że Bydgoszcz ma jeden z najdroższych taryf na Park&Ride z polskich dużych miast, nawet w Warszawie i Krakowie można korzystać z tego systemu taniej, decydenci jednak twardo wzbraniają się przed obniżką opłat, choć wydaje się ekonomicznie, że lepiej aby parkowało więcej osób, ale taniej, niż aby wyglądała frekwencja tak jak dzisiaj wygląda.
Sondaż mógł uśpić czujność
Wróćmy jednak do zabytkowych autobusów, gdzie w ramach regularnej linii możemy się przejechać Ikarusem 280, który na bydgoskich ulicach pojawił się w 1981 roku, a wycofany ze służby został w 2008 roku (ostatni model zakupiono w 1995 roku), co pokazuje, że zamiast stawiać na nowy tabor to cofamy się. Pomijając już to, że taki autobus mocno kopci, czyli polityka klimatyczna, w ramach której kupowano nowoczesne autobusy jest tu ośmieszana, to pasażer któremu się taki autobus trafi a nie ma papierowego biletu to ma problem, bo w tym pojeździe terminalu pozwalającego na płatność bezdotykową nie ma. Wiele osób dziwi się jednak jak to możliwe, że niby brakuje kierowców, a zamiast nowoczesnych autobusów jeździ staroć? To pytanie z punktu widzenia logiki jest uzasadnione, osobiście rozumiem, że to wynika z zastosowania pewnego outsorcingu, ale wielu mieszkańcom trudno będzie to wyjaśnić. Nawet jeżeli ktoś ten mechanizm rozumie, to raczej się zgodzi, że sytuacja, gdy nowy autobus stoi w zajezdni, powinna być traktowana negatywnie.
Prezes MZK idąc na ten krok naraził swoja firmę na śmieszność, a przy okazji strzelił prezydentowi w kolano, bowiem na niego spadnie odpowiedzialność polityczna. Nie chodzi tutaj jednak o samo wprowadzenie zabytkowych autobusów na linie, ale o problemy z jakimi boryka bydgoski transport publiczny, czyli nierealizowane dość sporej ilości przewozów. Te trzy autobusy w praktyce pomogą rozwiązać ten problem w niewielkim procencie. Wynika to jednak z nawarstwiających się problemów, których rozwiązanie również leżało poza możliwościami ratusza, z jednej strony prezydent Rafał Bruski przedstawia dość logiczną argumentację, że prywatny przewoźnik lepiej sobie radzi i jest tańszy, od czasu do czasu straszy MZK utratą wpływów, ale dopiero wczoraj – po blamażu z zabytkowym taborem – zapadły decyzje. Wpływ na to mógł mieć przeprowadzony w maju sondaż na zlecenie ratusza, z którego wynikało, że mieszkańcy dość wysoko oceniają bydgoski transport publiczny. Mogło to uśpić czujność i sprawić, że pewne problemy lekceważono, zamiatano pod dywan, aż teraz to wypaliło.
Na marginesie warto wspomnieć, że zamawiane przez siebie sondaże trzeba traktować z dystansem, bo często bywają one podkolorowywane. Zakładając, że media mogły do niego dotrzeć, gdyby pokazał on bardziej negatywny odbiór transportu zbiorowego, to nieprzychylne ratuszowi media mogłyby go wykorzystać do krytykowania, dlatego z punktu widzenia PR czasami lepiej coś podkolorować.
Inna sprawa to niewypracowanie do dzisiaj systemu informowania pasażerów, o tym jakie autobusy nie przyjadą – tutaj znowu źle wyważono znaczenie public relations, uznano bowiem, że lepiej przemilczeć to co niewygodne, tylko w takim wypadku trzeba się liczyć z gniewem osób, które na mrozie nie doczekały się autobusu, pewnie nie jedna z nich pod nosem klnęła na prezydenta Rafała Bruskiego, choć gdyby była bardziej świadoma mogłaby zostać dłużej w domu lub pojechać inną linią.
W ratuszu uwierzyli w swoją propagandę
Po dobrym roku funkcjonowania mediów ratuszowych ,,Bydgoszcz Informuje” można z pełną świadomością pisać, że to nie ma nic wspólnego z mediami, a służy wyłącznie propagandzie. Funkcjonowanie BI opiera się tak naprawdę na takich założeniach: całkowity zakaz krytyki prezydenta i urzędu (swoją drogą byli dziennikarze, którzy podjęli się w tym pracy redaktorskiej to mistrzowie świata, skoro przez ponad rok nie dopatrzyli się nawet minimalnej okazji do krytyki); zachwalania rzeczywistości w mieście poprzez jej podkolorywanie; od czasu do czasu delikatnego uderzenia w PiS. W praktyce mamy rzeczywistość, gdzie bydgoska władza odnosi sam sukcesy, tylko wbrew pozorom wielu mieszkańców ma świadomość, że to tylko propaganda sukcesu, a duże nakłady jakie pompuje ratusz w socialmedia, nie przynoszą wymiernych korzyści w zasięgach.
Z drugiej strony zauważyć można, że najbardziej otwarty na przekaz mediów ratuszowych jest właśnie ratusz. Ratusz stawiając w tak dużym zakresie na ,,Bydgoszcz Informuje” zbudował bańkę informacyjną, a taka polaryzacja będzie służyć też grupowaniu się negatywnego elektoratu. Takim istotnym momentem dla władzy, który często prowadzi do jej upadku, jest moment w którym sama uwierzy w swoją propagandę. To właśnie się w Bydgoszczy dzieje.
Reasumując: pomimo znacznego zwiększenia Urzędu Miasta nakładów finansowych i kadrowych na PR, raczej nie przynosi to spodziewanego efektu, a wręcz w kontakcie z rzeczywistością, w której mamy do czynienia z elementami, które powyżej opisałem, prowadzi do tego, że mieszkańcy widzą też, że Bydgoszcz staje się miastem z dykty i paździerza. Jest to oczywiście swego rodzaju metafora, bo obiektywnie byłaby to nieuczciwa ocena, ale emocje społeczne lubią tego typu metafory.