Coraz częściej otrzymujemy komunikaty, że kilkudziesięcioletni okres pokoju może w pewnym momencie dobiec końca, a wszystko za sprawą dynamicznej sytuacji międzynarodowej i trwającej od 2022 roku wojny ukraińsko-rosyjskiej. Czy Polska wyciąga z ukraińskich lekcji wnioski? Rozmawiamy o tym z dr. Szymonem Dankowskim, wykładowcą akademickim, w przeszłości prezesem Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 2 w Bydgoszczy oraz dyrektorem technicznym Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego Państwowych Zakładów Lotniczych w Kaliszu.
Jak wygląda stan polskiej obrony i czy my, jako państwo i administracja państwowa, zdajemy egzamin, ucząc się na ukraińskich przykładach? Na co należałoby zwrócić uwagę?
Szymon Dankowski: Prawda jest niestety bardzo gorzka, ale nie o to chodzi, abyśmy się oszukiwali, udawali przed sobą samymi, że nas – Polaków – nauczyły przeszłe wojny i konflikty, jak zabezpieczyć się przed największym współczesnym zagrożeniem, czyli rosyjską armią. Po rozpadzie Układu Warszawskiego polski przemysł zbrojeniowy został w znacznym stopniu rozmontowany, a część jego majątku wyprzedana. W ślad za tym długim okresem nie powstawało nic nowego, nawet wśród sektora prywatnego. Działo się to bez konsekwencji i jakiegokolwiek planu obronnego, remilitaryzacji itp. rozwiązań. Degradacja armii oraz przemysłu zbrojeniowego to również lata 2007–2015.
Po tym czasie nastąpił pewien zwrot – głównie już po atakach hybrydowych na naszą wschodnią granicę oraz po wybuchu wojny na Ukrainie – zbrojenia ruszyły na zdecydowanie większą skalę, nadrabiając zaniedbane dekady stagnacji i kryzysów.
Jak powinna wyglądać polska polityka zakupowa?
Sz.D.: Zakupy na „łatanie dziur” są celem taktyczno-operacyjnym, ale co dalej? Wiemy, jak prowadzą konflikty Azjaci. Rosjanie to właśnie mentalni Azjaci, a nie żadni Słowianie – całkowicie zmienili swoją taktykę od czasów najazdów tatarskich. Wybicie w nich słowiańskiego ducha spowodowało, że nie liczą strat ani kosztów przy prowadzeniu wojen. Tego nikt się u nas nie nauczył, ale – mówiąc szerzej – tego nie nauczyła się cała cywilizacja łacińska!
Co zrobiliśmy po wybuchu wojny dla zbrojeniówki, żeby ją wzmocnić, zreformować, zwiększyć produktywność?
Sz.D.: Nic.
Słyszymy o kontraktach ze spółkami należącymi do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Czy to na Pana nie działa?
Sz.D.: To jest bałagan do zmiany od zaraz. Zamiast upraszczać procedury, dawać więcej wolnej ręki na inwestycje, dofinansowywać nawet z zewnątrz badania i rozwój, traktuje się głównych graczy jak chłopca do bicia. Jako militarysta, również w pewnym sensie związany z sejmową Komisją Obrony, widzę tę legislacyjną patologię i to, że administracja państwowa robi jedynie pozorne ruchy.
Nie ma konsultacji z przemysłem: jak zapewnić finansowanie (oczywiście z odpowiednią weryfikacją środków celowych), jak uprościć procedury, jak skrócić certyfikacje ciągnące się latami. Dzisiaj prawdziwa certyfikacja – tak jak na Ukrainie – powinna polegać na potwierdzeniu zdolności operacyjnych na poligonie, ewentualnie na teatrze działań wojennych. I tyle. Nic więcej.
Jeżeli chcemy zdążyć, to nie ma czasu na zabawy w wieloletnie próby i całą masę biurokratycznych absurdów, które hamują impet i chęci nawet w samych załogach. Znanym dyktatorom – Napoleonowi, Stalinowi czy Leninowi – przypisuje się stwierdzenie: „ilość sama w sobie ma jakość”. Nie jest ważny autor. To pokazuje, z czym musimy się mierzyć, wracając do doktryny wschodu. Tam zawsze stosowane jest zwycięstwo za wszelką cenę.
Nie uchronimy państwa nawet najlepszymi i największymi zakupami w czasie pokoju. W pewnym momencie budżet tego nie wytrzyma, a logistyka złapie zadyszkę. Bufory muszą być odpowiednie, a logistyka sprawna oraz przećwiczona, żeby nie powtórzyć nieudolności z września 1939 roku, kiedy tysiące dział, amunicji i uzbrojenia nie weszły do składów wojsk obronnych – część została zniszczona przez saperów, a większość wpadła w ręce wroga, stając się jego orężem.
Oprócz zapasów musimy mieć silne zaplecze wytwórcze. Zorganizowane w trybie wielozmianowym, z możliwością dyslokacji. Zbyt mało dzisiaj jest polskich obserwatorów na Ukrainie. Nie wdraża się uproszczeń, o których rozmawiałem z przedstawicielami SBU na początku konfliktu z Rosją.
Dlaczego tak jest?
Sz.D.: Trochę żyjemy, jakby nigdy nic – jak dziecko zakrywające twarz i wierzące, że go nie widać. Naiwne i krótkowzroczne. Widać, że Rosjanie coraz częściej badają naszą przestrzeń powietrzną. Niestety, kuleje u nas rozpoznanie wywiadowcze i osłona kontrwywiadowcza. Piony analityczne i operacyjne w służbach realizują te same zadania, przy zdublowanej administracji. Dlatego tylko na papierze wygląda to dobrze, a w rzeczywistości znów mamy za mało „Indian”, a za dużo „wodzów” – za dużo administracji, a za mało oficerów operacyjnych gotowych informować aparat dowódczy i decyzyjny w państwie.
Tylko sprawne służby specjalne i dobrze zorganizowane zakłady zbrojeniowe są w stanie być solidnym fundamentem silnego państwa.
Pamiętajmy jeszcze jedno – jeżeli nie wybuchnie (czego sobie nie życzymy) konflikt ze wschodem, to wejdziemy w zimną wojnę 2.0. Pytanie: czy w nowej rzeczywistości będziemy na garnuszku pomocy innych, czy wypracujemy model, w którym – jako sprawny kraj – będziemy posiadać solidny przemysł obronny, zdolny eksportować lwią część nowoczesnej broni i bilansować tym samym spore wydatki na utrzymanie aparatu bezpieczeństwa państwa.
A co, jeżeli chodzi o siły zbrojne i inne gałęzie przemysłu?
Sz.D.: Nie będę się wypowiadał na tematy stricte związane z armią, ponieważ nie jestem na tyle kompetentny, aby podjąć analizę tej dziedziny. Zbrojeniówka i służby specjalne to pokrewne dziedziny, z którymi jestem związany już drugą dekadę, więc mam praktyczne podejście do tych kwestii.
A inne gałęzie przemysłu? Zawodowo obecnie jest Pan związany z biznesem teletechnicznym. Czy prowadząc projekty i będąc odpowiedzialny w spółce za rozwój w branży, gdzie główny nacisk to komunikacja i systemy łączności, widać zachodzące zmiany? Czy sektor przygotowuje się do problematyki bezpieczeństwa państwa?
Sz.D.: Ciekawe pytanie. Podam jeden z przykładów. Naszym głównym partnerem jest kolej – obszar PKP PLK wchodzi w skład infrastruktury krytycznej. Nikt nie czuje zagrożenia, a wszelkiego rodzaju regulacje prawne to fikcja. Próby komunikacji z planistami od CPK i uwrażliwienie ich, jak powinno się podchodzić do ułożenia map bezpieczeństwa, mogą brzmieć na wyrost, ale miewam odczucie, że odbierane są jak założenia z filmów science fiction.
Logistyka w przypadku wojny to naczynia połączone i chyba najwyższy czas, aby prędkość dostosowania do potrzeb była realizowana przez różne gałęzie gospodarki.






