Andreja wielu mogłoby nazwać kibolem, ewentualnie ultrasem, był sympatykiem Torpedo Mińsk, jeździł na mecze, zdarzały się mu też graffiti. Przemówienie Łukaszenki część pracowników słuchała z uwagą, ale byli też pracownicy wyrażający swoje niezadowolenie i solidarność z protestującymi przeciwko sfałszowanym wyborom. Z tłumu pojawił się też do Aleksandra Łukaszenki okrzyk – zastrzel się.
W internecie popularne było nagranie z telefonu komórkowego jak Łukaszenka podchodzi do grupy niezadowolonej - Nie martw się. Nie pobiję cię, to nie w moim interesie. Ale jeśli mnie sprowokujesz, okrutnie się z tobą rozprawię. Bądź mężczyzną, jest was cały tłum, a ja tylko jeden. Odłóż telefon – zwrócił się do Andrieja. Pojawiły się informację, ze wkrótce robotnik został zatrzymany przez białoruskie służby.
Historia ma dalszy bieg
O dalszym losie Andrieja niedawno pisał brytyjski ,,The New Statesman”. Robotnik faktycznie został zatrzymany, na komisariacie spędził około 10 godzin. Z uwagi na dużą liczbę zatrzymań – trwały bowiem masowe protesty – został chwilowo zwolniony z aresztu. Od razu wraz z rodziną pojechał w kierunku granicy z Ukrainą, skąd później udali się do Polski. Podróż na samą Ukrainę trwała 6 godzin. Obecnie dowiadujemy się, że mieszka w Bydgoszczy, która nazywa drugim domem.
Andrej przyznaje, że wielu białoruskich ultrasów zaangażowało się w protesty przeciwko reżimowi. Jak przyznaje walka z reżimem sprawiła, że kibice zmężnieli.