Ideologiczne rezolucje Parlamentu Europejskiego. Na ile wpłyną na nasze życie?

Fot: European Parlament

W ostatnich dniach w polskich mediach pojawiła się informacja o przyjęciu przez parlament rezolucji przeciwko ochronie życia i rodziny, poprzez wspieranie postulatów środowisk LGBT. Jak przeczytamy fragment tego tekstu – wzywa państwa członkowskie do zapewnienia, by prawa kobiet i osób LGBTI+ były chronione i uznawane jako zasady równości w ramach demokracji i praworządności – to zabrzmi dość poważnie. Jaką jednak moc sprawczą ma dyrektywa o poważnej nazwie: ,, w sprawie pogorszenia sytuacji w zakresie praw kobiet i równouprawnienia w UE”?

 

Nad treścią samej rezolucji nie ma co się rozwodzić, bowiem tak naprawdę jest to zbiór wielu ogólników – np. w jednym z punktów ubolewa się, że wstrzymano pracę nad dyrektywą o wydłużeniu urlopów macierzyńskim, inny z punktów natomiast stwierdza, że prostytucja jest niemoralna. Mówiąc kolokwialnie, tym stwierdzeniem nikt raczej Ameryki nie odgrywa.

 

Wracając do zadanego pytania – jaką moc sprawczą mają tego typu rezolucje? Z punku widzenia prawnego żadną. Jeżeli ktoś się interesuje funkcjonowaniem Parlamentu Europejskiego to zauważy, że tego typu rezolucji podejmowanych jest wiele, często w sprawach na które Unia Europejska nie ma żadnego wpływu. Zdarzają się bowiem rezolucje krytykujące politykę Izraela, które na Tel Aviwie nie robiły większego wrażenia. Rezolucja Parlamentu Europejskiego znaczy bowiem tylko podobnie co Apel Rady Miasta Bydgoszczy do premiera o odwołanie wojewody. Rezolucja jest bowiem zwykłym apelem, stanowiskiem, choć może nazwa ta brzmi poważniej.

 

Odnoszę wrażenie, że autorzy nadużywają możliwości zabierania przez Parlament Europejski stanowisk, aby w jakiś sposób się pokazać, pokazać swoim elektoratom, środowiskom ideologicznym, że w jakiś sposób są aktywne. Przed wyborami do PE dużo się mówi o zagrożeniu wzrostem nastroju sceptycznych wobec Unii Europejskiej, może warto się zastanowić jaki wpływ na to mają takie ,,lekkomyślne” rezolucje, które mogą wywoływać sprzeciw obywateli, którzy nie chcą aby im Bruksela mówiła jak mają żyć w swoim kraju.

 

Swego czasu w Polsce dużo media mówiły, ale też politycy o rezolucji ,,w sprawie wzrostu liczby neofaszystowskich aktów przemocy w Europie”, która przez media lewicowe była w naszym kraju nazywana jako ,,w sprawie wzrostu liczby neofaszystowskich aktów przemocy w Europie”. Jej popularność wywołało nawiązanie do Marszu Niepodległości, Obozu Narodowo Radykalnego oraz nazwanie symbolu tej organizacji jako faszystowskiej, choć polskie prawo które przecież penalizuje promowanie faszyzmu, nikogo za ,,falangę” jeszcze nie ukarało. Wśród autorów tej rezolucji była polska deputowana Róża Thun, co pozwala się domyśleć skąd nawiązania do Polski.

 

Zabawa, a prawdziwa polityka

Pisanie i głosowanie nad rezolucjami przypomina trochę zabawę. Taka twórczość jak pokazuje chociażby przykład dyrektywie o neofaszyzmie jest podchwytywana przez media, przez co wielu obywateli przez ich pryzmat postrzega funkcjonowanie Unii Europejskiej.

 

Trzeba przede wszystkim podkreślić jak już wspomniałem, że rezolucje nie są źródłem prawa. Ponadto należy wiedzieć, że Parlament Europejski sam z siebie nie może stanowić prawa. Traktat o funkcjonowaniu Unii Europejskiej daje równorzędne prawo stanowienia prawa Radzie Unii Europejskiej, w której odbywają się głosowania przedstawicieli rządów państw członkowskich. Dla podjęcia wiążącej decyzji w tym ciele potrzeba zgody przynajmniej 55% państw członkowskich, które reprezentować muszą przynajmniej 65% ludności. Niektóre decyzje wymagają osiągnięcia jeszcze wyższego progu.

 

Czy Parlament Europejski powinien mieć więcej do powiedzenia?

Pytanie to zadawane jest w dyskusjach o przyszłości Unii Europejskiej. Dzisiaj trudno jednoznacznie odpowiedzieć w jakim kierunku sprawy pójdą. We wrześniowym badaniu opinii publicznej ,,Eurobarometru” 48% obywateli UE opowiedziało się za zwiększeniem kompetencji PE (było to ogólnikowe pytania, bez wskazania jak dalekie ma być to wzmocnienie roli), w Polsce poparcie dla takiego kierunku wyniosło już tylko 38%., przy 28% za zmniejszenie uprawnień oraz 20% za utrzymaniem status quo. Można więc powiedzieć, że według tego badania Polacy nie chcą zwiększać znaczenia Parlamentu Europejskiego.

 

Polacy są według ,,Eurobarometru” natomiast największymi zwolennikami Unii Europejskiej – poparcie dla integracji wynosi u nas 70%, gdy średnia dla całej UE wynosi 62%. U nas też są stosunkowo małe nastroje eurosceptyczne w porównaniu z innymi nacjami.

 

Być może mniejsze zaufanie do PE w naszym euroenuzjastycznym kraju, to właśnie zasługa nie zawsze przemyślanych rezolucji, które w Polsce stały się chwytliwe dla mediów, nie tylko tych negatywnie oceniających politykę Brukseli, ale także uważających się za postępowe, które na potrzeby swojej propagandy ideologicznej lubią się podpierać rezolucjami.