Głosy o konieczności odwołania prezydenta Rafała Bruskiego słyszymy już od kilku lat. Włodarz Bydgoszczy zdążył bowiem zrazić do siebie kilka środowisk, które tworzą jego negatywny elektorat. Z drugiej nieco ponad rok temu wybory samorządowe pokazały, iż cały czas zdecydowana większość wyborców go popiera. Przez ostatni rok na polskiej scenie politycznej zmieniło się jednak dość dużo i dzisiaj Bruskiemu wygrać wybory byłoby już trudniej.
W nowej kadencji o odwołaniu prezydenta Rafała Bruskiego zaczęto mówić już zaledwie kilka miesięcy po wyborze, a być może nawet tygodni. Pretekstem do tego miał być jego opór wobec kwestii utwardzania dróg osiedlowych. Powoli wówczas plany snuł już radny Bogdan Dzakanowski, referendum zaplanowano nawet wstępnie na wybory parlamentarne w październiku ubiegłego roku.
Sytuacja polityczna ułożyła się jednak tak, iż realizacji tego planu się nie podjęto. Zapisanie w budżecie miasta na rok 2016 z kolei 20 mln zł na drogi osiedlowe, pozwoliło prezydentowi ugasić pożar. I choć nie wszyscy mieszkańcy z przygotowanego planu utwardzania dróg będą zadowoleni, to ogół bydgoszczan będzie mniej zainteresowany zmianą prezydenta.
Nieco trudniej wygląda już płaszczyzna komunikacji publicznej. Przełomowy mógł się okazać bowiem dzień 1 grudnia, gdy z powodu strajku nie wyjechały autobusy MZK. Prezydent pierw lekceważył sygnały wskazujące, iż do strajku może dojść, a po jego rozpoczęciu poszedł z pracownikami MZK na bezpośrednią konfrontację. Odnoszę wrażenie, że zastosował tutaj taktykę podobną jak w przypadku konfliktu kibiców Zawiszy z Radosławem Osuchem. Wówczas opinia publiczna stanęła po stronie Osucha i prezydenta. W wypadku pracowników MZK poszło jednak coś nie po myśli ratusza, gdyż wielu bydgoszczan wyraziło z kierowcami solidarność.
Będąc 1 grudnia w zajezdni w powietrzu czuć było atmosferę rewolucyjną. Gdyby strajku tak szybko nie udało się zażegnać, to kto wie, czy w ciągu 1-2 tygodni nie zebrano by wymaganej do referendum liczby podpisów. Potrzeba ich niecałe 30 tys., co jak liczono w przypadku liczącej ponad 1 tys. załodze MZK, wystarczyłoby, aby każdy zebrał po 30 podpisów.
Na razie pożar z kierowcami udało się jednak też przygasić, ale cały czas nie został ugaszony. Przekazywanie obsługi kolejnych linii autobusowych firmom prywatnym, może doprowadzić do kolejnej eskalacji.
Zebranie podpisów to jednak nie będzie największe wyzwanie. Znacznie trudniej będzie już zachęcić wystarczającej liczby bydgoszczan do urn, aby zapewnić wymaganą frekwencję. Jeśli nawet by to się udało, to trzeba zadać sobie pytanie – kto po Bruskim? I tutaj zaczynają się schody, bo głównym kontrkandydatem byłby zapewne ponownie Konstanty Dombrowicz, który zapewne z Rafałem Bruskim przegrałby po raz trzeci. Odnoszę bowiem wrażenie, że do przyśpieszonych wyborów samorządowych w Bydgoszczy, tak naprawdę politycznie nikt nie jest przygotowany.