Znowelizowane przepisy przez parlament pozwalają samorządom podnieść znacząco diety radnych, część samorządów już to uczyniło, niektóre się do tego skłaniają, w innych toczą się o tym dyskusję kuluarowe. Nie oznacza to jednak, że radni muszą sobie diety podwyższać. Jedynie jest taka możliwość, trzeba się jednak liczyć z tym jakie to niesie niebezpieczeństwo.
Obecnie samorządy stoją przed innym problemem, ale także jest to problem administracji państwowej, być może nawet w sferze rządowej poważniejszy – chodzi o wynagrodzenia urzędników, na których te instytucje tak naprawdę stoją, bo to oni wykonują prace merytoryczną, a nie politycy. Poziom wynagrodzeń nie jest wśród szeregowych urzędników najwyższy, co może się przełożyć wkrótce na wakaty, bowiem stawki w administracji publicznej stają się coraz mniej konkurencyjne wobec sektora prywatnego. Wynika to przede wszystkim z tego, że od kilku lat administracja szukała oszczędności mrożąc płace pracownikom. Z racji tego, że płace w kraju rosły, rosła też inflacja, to w praktyce pracownicy budżetówki z roku na rok zarabiają coraz mniej. Wzrost płacy minimalnej sprawia natomiast, że rośnie procent urzędników, którzy otrzymują to najniższe wynagrodzenie. Coraz częstsze są sytuacje, że urzędnikom przyznaje się dodatki, aby uzyskać pułap płacy minimalnej, bo wynagrodzenie zasadnicze dawno spadło poniżej tego poziomu.
Od stycznia płaca minimalna wyniesie na rękę 2 tys. zł, dla samorządów dużym wyzwaniem jest ułożenie tak budżetu, aby to minimum zapewnić pracownikom, bo podniesienie do tej płacy trzeba liczyć w takiej Bydgoszczy w milionach złotych. W takiej sytuacji ciężko mówić o płacach nieco powyżej 2 tys. zł, bo samorządów po prostu na to nie stać.
Urzędnicy się napracowali, w nagrodę politycy przyznają sobie podwyżki
Przyznanie kilkuset urzędnikom nawet 200 zl podwyżki to jak wspomniałem wydatki milionów złotych, natomiast przyznanie 20 czy 30 radnym po 1 tys. złotych podwyżki to w skali roku 200-300 tys. zł, czyli kwota niewielka dla budżetu. Tworzy to jednak problem mentalny, bo z jednej strony nie stać nas na podwyżki dla osób, bez których np. nie da się prowadzić inwestycji, którzy dla dużych inwestycji wydają trudne decyzje ZRID, którzy też ponoszą za swoje działania odpowiedzialność karną, a z drugiej strony politycy przyznają sobie podwyżki, gdy ich odpowiedzialność jest nieporównywalnie mniejsza. Pełnienie mandatu to często jeden dzień poświęcony na sesję oraz jeden-dwa dni na posiedzenia komisji, jest to bowiem funkcja społeczna, a nie etat. Wielu radnych nawet przyznaje, ze jest społecznikami, a wiedzę merytoryczną ma ograniczoną. Dodać trzeba, że radni na obrady przychodzą tak naprawdę na gotowe, bo projekty uchwał tworzą wcześniej urzędnicy. W większych samorządach są zakusy, aby diety przekraczały 3 tys. zł, co źle będzie wyglądać przy pensjach urzędników na poziomie 2 tys. zł lub trochę więcej. Dla tych urzędników jest to często jedyne źródło utrzymania, dla radnych dodatek.
Poruszyć trzeba też kwestię, że żeby otrzymać podwyżkę to powinno się na to zapracować. Niestety wciąż widzimy sytuację, że radni nie zachowują się poważnie, bo czy za gwizdanie na sesji on-line, pokrzykiwanie, czy próby obstrukcji obrad należy się podwyżka? Niestety w ostatnich miesiącach dochodziło do takich niepoważnych zachowań. Nagradzanie tego byłoby deprawujące.
Poniżej kilka przykładów:
{youtube}zK_WaJgc_ok{/youtube}
{youtube}YqQT0eWsS8w{/youtube}
{youtube}9C29hGavxcY{/youtube}