Opowiem Wam kolejną legendę o S-5 (komentarz)



Wczorajsza audycja ,,Polityka dla ludzi” TVP Bydgoszcz, gdzie politycy PO i PSL twierdzili, że nie mają pewności czy droga ekspresowa S-5 może budzić niepokój. Osobiście dochodzę do wniosku, że ostatni przynajmniej 3 lata nie popchnęły kwestii tej inwestycji nawet minimalnie do przodu.

Nie znam dokładniej motywów jakie kierują w tym momencie Janem Rulewskim czy Eugeniuszem Kłopotkiem, spodziewam się natomiast za chwilę próby uspokojenia tych wypowiedzi ze strony przedstawicieli koalicji rządowej. Do tej pory jednak budowa kujawsko-pomorskiego odcinka drogi ekspresowej S-5 nie znalazła się w żadnym planie rządowym. Załącznik nr 5 do planu budowy dróg na najbliższe lata o tę inwestycje nie został rozszerzony i to jest jedyny konkret na tę chwilę. Do póki realizacja tej inwestycji nie zostanie przyjęta oficjalnie przez rząd, to wszelkie wypowiedzi polityków z obietnicami,  są bez żadnego pokrycia. Nawet na ostatniej sesji Rady Miasta Bydgoszczy prezydent Rafał Bruski nie był wstanie powiedzieć, że do 2018 roku S-5 na pewno powstanie.

 

Na przełomie 2010 i 2011 roku, gdyż już emocje po wyborach samorządowych opadły, do Bydgoszczy dotarły informację, że droga ekspresowa S-5 w najbliższych latach nie będzie już realizowana. Warto przypomnieć, że w kampanii samorządowej obietnice w tej sprawie złożył obecny w Bydgoszczy premier Donald Tusk. Natomiast kilka miesięcy wcześniej pogodziliśmy się już z tym, że ta inwestycja nie powstanie do turnieju Euro 2012, jak było wcześniej zapowiadane (dlaczego tak się stało to materiał na dłuższe rozważania).

Zbierane były podpisy, a młodzieżówki, głównie SLD, zorganizowały w ramach protestu blokadę ulicy Wyszyńskiego. Równocześnie w Inowrocławiu trwała walka społeczności lokalnej o obwodnicę i to trzeba przyznać, przy tych działaniach Bydgoszcz wypadła blado. Z jednej strony bydgoszczanie powinni uderzyć się w pierś, bo skoro na ponad 300 tys. miasto, o drogę ekspresową S-5 przyszło walczyć kilkadziesiąt osób, to jest coś nie tak. Na dodatek specjalnie tej inicjatywy nie wspierały media, a nawet można było zauważyć przykłady robienie pod górę.  

 

Co jednak było główną siłą inowrocławskich protestów, to fakt, że  na ich czele stanął prezydent tego miasta. Czyli naturalny lider społeczności lokalnej, wybrany w demokratycznych wyborach. Jedna z inowrocławskich manifestacji miała miejsce pod Kancelarią Premiera Rady Ministrów w Warszawie.

 

Dość szybko jednak społeczność bydgoską uspokojoną obietnicami rządu. Zbliżały się wybory parlamentarne i kolejne obietnice. Kilka miesięcy temu był w Bydgoszczy nawet minister Sławomir Nowak, który uspokajał nas i obiecywał.

 

Na papierze jednak z tych deklaracji póki co nic nie wynika. I odnoszę wrażenie cofają się do właśnie przełomu roku 2010 i 2011 – Właściwie stoimy dzisiaj w tym samym punkcie co dzisiaj. Z tą różnicą, że zmarnowaliśmy 3 lata.  Dla porównania Inowrocław już tylko czeka na rozpisanie przetargów. Inowrocławianie wygrali, a bydgoszczanie póki co są bliscy wielkiej klęski.

 

Owszem, istotą demokracji parlamentarnej jest to, że wybieramy na drodze wyborów reprezentantów, którzy przez okres kadencji powinni w naszym imieniu zabiegać o najważniejsze sprawy. Niestety doszliśmy już do sytuacji, że politycy czują się bezkarni wobec składanych obietnic. Na niekorzyść Bydgoszczy, nasi reprezentanci z partii rządzących ponieśli wielką klęskę.

 

We wczorajszym programie ,,Polityka dla ludzi” padały stwierdzenia, że powinniśmy zorganizować referendum w sprawie odwołania prezydenta Bruskiego, tak jak ma to miejsce w Warszawie. Wtedy premier Tusk stanął by w obronie prezydenta i załatwił momentalnie dla nas S-5. Być może w stolicy tak się dzieje, w naszym województwie obawiam się, że w takiej sytuacji część polityków PO zacierała by swoje ręce z powodu niepowodzenia Bruskiego.  Tak się bowiem okazuje, że Bydgoszcz nie posiada swoich elit, które są niezależne od wpływów innych miast. I to jest przyczyna wszystkich porażek Bydgoszczy.